W niedziele informacje o sytuacji w San Lorenzo w Amazonii przesłał nam ks. Józef Kamza. Poniżej zebrane informacje:

„15 marca zaczęła się obowiązkowa kwarantanna w domach. Nie można wychodzić. Z każdej rodziny może wyjść tylko jeden człowiek na zakupy. Obowiązuje zakaz pracy. Tylko osoby pracujące w niezbędnych zawodach mogą wykonywać swoje zajęcie. W Puszczy Amazońskiej różnie to bywa. Ludzie w San Lorenzo nie za bardzo się zakazami przejmowali. Policja musiała interweniować. Dopiero jak pojawiły się pierwsze przypadki koronawirusa w San Lorenzo, to 60% ludności uciekło do lasu. Tam mieszkają w małych szałasach, mniejszych i większych domkach, tam, gdzie mają poletka. Jest to logiczne, bo w mieście muszą siedzieć cały dzień w domu. A tam mogą sobie pójść do pracy blisko, na poletku, mają więcej jedzenia. W mieście, gdy nie pracują, to nie mają nic do jedzenia. Tam przynajmniej mają jukę, banany, jakieś ryby. Ogromna większość ludzi pracuje tutaj z dnia na dzień, nie ma stałej pracy. Jest to praca dorywcza, zazwyczaj słabo płatna. I z tego żyją. Obostrzenia, które obowiązują już ponad dwa miesiące, sprawiły, że ludzie nie mają z czego żyć.

Dlatego też od początku zaczęliśmy pomagać, dostarczając żywność. Państwo zorganizowało dużą pomoc. Są tzw. bony żywnościowe różnego rodzaju. Ale dużo rodzin, które straciły uprawnienia do pomocy społecznej, nie ma z czego żyć. I do nich staramy się dotrzeć my. Do najstarszych, do tych którzy nie otrzymali bonów. Albo, gdy bonów jeszcze nie można było wypłacić.

Paczki żywnościowe rozdzieliliśmy w ten sposób, że jedna duża paczka trafia do tych rodzin, gdzie już byliśmy, gdzie wiemy, że jest ubogo, gdzie jest wielka potrzeba i ludzie nie mają zazwyczaj żadnego bonu, żadnej pomocy. Albo trafia do dużej rodziny, gdzie jest szóstka dzieci i rodzice plus babcia, dziadek. Taka pomoc 380-400 soli na rodzinę nie wystarczy im nawet na tydzień. Dlatego tam staramy się pomóc. Później, jeżeli to są mniejsze rodziny i ich sytuacja nie jest pewna, to dajemy taką mniejszą paczkę żywnościową na parę dni. A jeżeli wiemy, że ktoś otrzyma jakąś pomoc, ale jeszcze czeka, bo nie można jej wypłacić, to dajemy małą zapomogę. Troszkę ryżu, troszkę makaronu, jakaś zupa, konserwa. Trzeba powiedzieć, że ludzie są solidarni. Dostarczali nam na początku jakieś pieniążki albo też produkty żywnościowe, to spowodowało, że mogliśmy więcej pomóc. Również dwie rodziny rozwoziły to wszystko. W formie pomocy żywnościowej pomagamy sporo.

Teraz jest nowe wyzwanie, ponieważ w dolnej części naszej parafii znowu rozlała się rzeka. Tamtejsze miejscowości straciły wszystko. Teraz mają dużo ryb, ale nie mają bananów, nie mają juki, nie ma niczego. W najbliższych dniach postaramy się zorganizować paczki i tam popłynąć. Chociaż jest pewna trudność z racji, że trwa kwarantanna. Tutaj jestem w stanie załatwić sobie przepustki, ale tam nie będą chcieli mnie przyjąć. Ludzie boją się. Widzą, jak bardzo niebezpieczny jest wirus, także pozamykali wioski. Nie pozwalają wypływać na duże rzeki, nie można odwiedzać wiosek, także od początku jestem tutaj w San Lorenzo, ale na brak pracy nie narzekam.

Pomagaliśmy już sporo. Niektórym ludziom czasem dwu trzykrotnie. Wdowy, starsze osoby, ludzie, którzy zostali bez niczego, ponieważ ta kwarantanna zastała ich w San Lorenzo. Staramy się im zawsze pomóc. Praktycznie nikt z parafii nie odszedł z pustymi rękoma. Ponad 200 rodzin już uzyskało pomoc i teraz szykujemy kolejną partię jedzenia.

Obecnie mamy szybki przyrost zachorowań na koronawirusa. Na początku mieliśmy 4, potem 6. Wszystkie wyleczone. I przyjechał jeden stateczek z 4 osobami chorymi, których nie powinni wypuścić, ale wypuścili. Oni poszli na targ i zarazili dużo ludzi. Dziś mamy już 45 przypadków osób chorych, a wczoraj było ich 24. Miejmy nadzieję, że to nie będzie się rozrastało. Choć jak widzę, jak ludzie są zmęczeni, że nie zachowują tych norm, może być naprawdę nie ciekawie. Módlcie się za nas.
Od początku wprowadzono całkowity zakaz odprawiania Mszy Świętych. Nie można robić wielkich zgromadzeń. Jak minie kwarantanna wg norm, które nam przekazała komisja episkopatu peruwiańskiego, będzie można pod pewnymi warunkami odprawiać Eucharystię. W San Lorezno ludzie muszą kupować, nie mają lodówek, więc codziennie od 5 rano do 10 jest otwarty rynek. Poprosiłem o zgodę i ją wyrazili na tzw. komunię „al paso”, czyli w przejściu. Czyli ten, kto idzie na bazar może wejść do kościoła, chwilę się pomodlić. Ja jestem przez te 2 godzinki w kościele, dyspozycyjny do spowiedzi, albo udzielenia komunii. Na początku odbywało się to w niedzielę, ale odkąd wprowadzili godzinę policyjną i całkowity zakaz wyjścia w niedzielę, jest to w sobotę, mniej więcej od 8 do 10. W zależności od dnia przychodzi nawet do 40 osób, jedni przyjmują komunie, inni się też wyspowiadają. A co do pomocy żywnościowej to przychodzą całe tłumy. Staramy się pomóc, państwo też pomaga, jakkolwiek potrzeby są wielkie.

W Wielki Tydzień, Niedzielę Palmową, w Niedzielę Zmartwychwstania, z racji tego, że nie można było sprawować Mszy św., transmisje poprowadzone były z kościoła przez radio, bo nie mamy możliwości internetowej. Wielu ludzi tu nie ma internetu.
W Niedzielę Palmową, która tu jest obchodzona tak bardzo uroczyście, wszyscy na drzwiach wywiesili palmy. A ja z Najświętszym Sakramentem objeżdżałem całe miasto, od 8 rano do 4.30 po południu. Po wszystkich dróżkach, po wszystkich ulicach, błogosławiłem wszystkie domy. W Niedzielę Zmartwychwstania zrobiłem to samo, ale z racji Zmartwychwstania. Dużo ludzi bardzo się cieszyło. Błogosławiłem domy, starając się unikać wszelkiego kontaktu, mówiąc o tym, że to jest błogosławieństwo. Gdzieniegdzie przystawałem. Rodziny zbierały się tylko w domach. Czasami rodzina czekała na mnie i mówiła, księże, niech ksiądz wejdzie i pobłogosławi. W ten sposób błogosławiłem wszystkie domy praktycznie w San Lorenzo.”

Ks. Józef Kamza
San Lorenzo, Peru

Ksiądz Józef Kamza razem z informacjami przesłał nam zdjęcia z rozdawania paczek, z „al paso” i błogosławieństw.  Na jednym z nich jest Mirina, mama 2 synów, która choruje na żółtaczkę typu B. Niestety kobieta powoli umiera. Chłopcy od dwóch lat, z powodu choroby mamy, nie chodzą do szkoły. Ich ojciec porzucił rodzinę, jak dowiedział się o chorobie żony. Ksiądz Józef szczególnie pomaga tej rodzinie. Bardzo chce, aby chłopcy mogli pójść do szkoły, chciałby im pomóc, płacić za ich naukę i wyżywienie.

 

opr. M.T. i I.B.

Więcej informacji na temat obecnej sytuacji w krajach misyjnych znajdziesz tutaj: misjesalezjanie.pl/covid19-pomoc/