Od 10. kwietnia w Liberii wprowadzono całkowity zakaz przemieszczania się po kraju. Polecono, aby mieszkańcy kupili żywność i nie opuszczali swoich domów. Jednak mało kogo stać na zrobienie zapasów. Pojawił się lęk przed głodem.

Strach przed głodem

Po ogłoszeniu przez George’a Weah, prezydenta Liberii wprowadzenia od soboty zakazu przemieszczania się, tysiące ludzi wyszło na ulice w poszukiwaniu jedzenia lub chciało wyjechać z Monrovia, stolicy kraju. Tylko najbogatsze osoby stać na zakupienie jedzenia na najbliższe dwa tygodnie. Znaczna część społeczeństwa żyje z dnia na dzień, pracuje dorywczo lub handluje na bazarach. Szczególnie mieszkańcy West Point, największych slumsów w Liberii, mogą ignorować zakazy. Handlują oni na rynku, sprzedają owoce np. awokado i banany. Za dzienny utarg mogą co najwyżej kupić kilka kubków ryżu. Bardziej boją się głodu niż wirusa.

Inni próbują uciekać z miast do wiosek, gdzie restrykcje mogą być mnie uciążliwe i istnieje więcej możliwości zdobycia jedzenia. Niestety ceny biletów autobusowych gwałtownie wzrosły. Od razu po informacji o blokadzie i zakazie przemieszczania się ceny wzrosły nawet czterokrotnie. Wielu osób nie było stać na podróż do rodziny na wsi. Muszą przetrwać ten czas w mieście. Bez pracy i jedzenia. Dla nich rozpoczęła się jeszcze trudniejsza niż dotychczas walka o przetrwanie.

Już wcześniej salezjanie starali się rozprowadzać jedzenie dla ludzi, którzy mieszkają w slumsach i na wioskach. Jednak teraz jest to jeszcze bardziej potrzebne. Ksiądz Song zajmuje się dostarczaniem jedzenia i środków czystości dla ludzi w slumsach.

Wyzwania dla salezjanów

Potrzeb i wyzwań jest bardzo dużo. Przede wszystkim w Liberii salezjanie pracują głównie z chłopcami ulicy. Mimo ograniczeń w przemieszczaniu się trzeba zapewnić im jedzenie. Może to potrwać dwa tygodnie, miesiąc, a nawet dłużej. Jeśli oni zostaną po raz kolejny opuszczeni, zaczną walczyć o przetrwanie, a życie na ulicy rodzi wiele niebezpieczeństw. Mogą znów kraść i napadać.

Kolejnym wyzwaniem jest mała świadomość zagrożenia na wsiach. Trzeba jak najszybciej dotrzeć do tych ludzi. Mówić o zagrożeniach i profilaktyce. Salezjanie za wsparcie, które otrzymali do tej pory, chcą kupić beczki, dostarczyć je do wiosek, żeby ludzie mogli myć ręce. To też kolejne wyzwanie. Jak dotrzeć do każdego miejsca i zapewnić ludziom czystą wodę do picia i mycia oraz środki dezynfekujące.

Ostatnim wyzwaniem jest jedzenie. Na wioskach nikt nie magazynuje jedzenia, bo brak tu nie tylko lodówek, lecz także oszczędności, które mogliby przeznaczyć na zapasy. Mówi się, że najbiedniejsi żyją według zasady ręka-usta. Czyli to, co dzisiaj zarobią, wydają od razu na jedzenie. Dodatkowym problemem jest wzrost cen. Salezjanie starają się robić zapasy i być przygotowani. Chcą pomóc najbiedniejszym przeżyć czas pandemii.

Pozostawieni bez wsparcia

Wiele osób, które miało do tej pory stabilną pracę, nie może jej obecnie wykonywać, a państwo, póki co nie zapewnia żadnej rekompensaty. W takiej sytuacji znaleźli się nauczyciele. Na początku drugiego semestru studenci zostali wysłani do domu. Zajęcia nie mogły się odbywać, więc salezjanie nie pobrali opłat za czesne, które przeznaczone jest na wynagrodzenia dla nauczycieli. Niestety na ten moment zajęcia musiały zostać zawieszone z powodu braku środków. Dla większości nauczycieli i ich rodzin to jedyne źródło dochodu.

Salezjanie nie chcą pozostawić samotnie swoich pracowników i uczniów. Zastanawiają się nad możliwością nauki zdalnej. Chcą drukować materiały dla studentów i dostarczać je raz w tygodniu. W kraju, w którym nie ma powszechnego dostępu do komputerów i internetu, jedynie taka forma jest możliwa. Niestety, wydrukowanie takiej ilości materiałów jest kosztowne. A rząd nie zapewnia żadnego wsparcia.

Nieufność wobec służby zdrowia

W latach 2014-2016 w Liberii panowała epidemia wirusa Ebola. Z tym problemem zmagała się cała Afryka Zachodnia, w której zmarło 11 tysięcy osób, a w samej Liberii prawie 5 tysięcy. Pamiętając tamte trudne wydarzenia, rząd jako jeden z pierwszych zdecydował się na dodatkowe środki ostrożności na lotniskach. Już w styczniu w urzędach, biurach i przed sklepami pojawiły się urządzenia do mycia rąk. Środki prewencyjne dawały największą nadzieję, że tym razem wirus zostanie znacznie szybciej opanowany. W kraju od lat panuje trudna sytuacja w służbie zdrowia. Pojawienie się epidemii to kolejne tysiące osób chorych i pozostawionych bez pomocy. Mimo podjętych działań 16. marca potwierdzono pierwszy przypadek zakażenia COVID-19, a 4. kwietnia zmarła pierwsza zarażona osoba. Według Thomasa Nagbe, dyrektora departamentu chorób zakaźnych i epidemiologii w instytucie zdrowia publicznego w Liberii, w kraju można leczyć około 30. pacjentów z COVID-19. W razie potrzeby można tworzyć nowe miejsca leczenia jednak wymaga to czasu i środków finansowych. Jeśli pomocy będzie potrzebowało więcej niż 100. pacjentów, którzy będą mieć problem z układem oddechowym, to służba zdrowia sobie nie poradzi. Należy jeszcze pamiętać o innych chorobach: malarii i gruźlicy, które też trzeba leczyć. Ksiądz Solomon, misjonarz salezjański, alarmuje, że jeden z jego pracowników jest chory i błaga o pomoc. Trzeba pamiętać o tych ludziach, którzy cierpią z innych powodów i też potrzebują naszego wsparcia.

Ludzie nie mają zaufania do opieki zdrowotnej. Choć jest ona bezpłatna, to brakuje leków. Jeśli chcą wezwać karetkę, to muszą zapłacić za benzynę. Dodatkowo w całym kraju, póki co jest jedno laboratorium, w którym można badać próbki od osób podejrzanych zakażeniem koronawirusem. W Liberii jest tylko jeden respirator. To ukazuje, w jak dramatycznej sytuacji są ludzie.

opr. Magdalena Torbiczuk

Źródła:
Listy misjonarzy z Liberii i nagranie ks. Krzysztofa Niżniaka
www.aljazeera.com/news/2020/04/liberia-braces-coronavirus-defunct-health-system-200403134851258.html
www.rfi.fr/en/africa/20200410-thousands-flee-as-liberia-president-weah-s-state-of-emergency-goes-into-effect