O tym, jak wygląda praca katolickich misjonarek wśród prawosławnych sąsiadów oraz dlaczego nie wszyscy Gruzini mówią po gruzińsku opowiada siostra Anna Kuzdżał, salezjanka posługująca w Tbilisi.

Przydrożne krzyże w Gruzji mają ramiona skierowane w dół. Podobne krzyże znajdują się na wieżach kościołów. Ich pierwowzór to krzyż świętej Nino z Kapadocji. Symbol gruzińskiego Kościoła Prawosławnego. Jego historia sięga początków chrześcijaństwa w Gruzji, kiedy święta Nino uzdrowiła chorą królową. Królowa Nano była poganką, ale po uzdrowieniu przyjęła chrzest. Jej mąż, król Miriam III, w czasie niebezpieczeństwa bezskutecznie wzywał pogańskich bogów, a po modlitwie do Chrystusa otrzymał pomoc. W związku z tymi wydarzeniami w 327 roku król uznał chrześcijaństwo religią państwową. Od tamtej pory święta Nino jest patronką Gruzji. Przedstawia się ją z krzyżem ze skierowanymi w dół ramionami. Krzyż jest zrobiony z gałązek winorośli związanych kosmykiem włosów.

Częsty widok krzyży świętej Nino wiąże się z dominacją Kościoła Prawosławnego w Gruzji. Tbilisi, gdzie pracują siostry salezjanki, to miasto prawosławne. Katolicy są tu mniejszością. Dlatego początki misji nie były łatwe. Ludzie podchodzili do katolickich sióstr z dużym dystansem.

Przełamać lody

Na początku siostry salezjanki działały głównie przy parafii. Prowadziły grupy parafialne, zajmowały się katechizacją. Cały czas zastanawiały się, jak jeszcze mogą pomóc mieszkającym tu katolikom. I wtedy pewna parafianka zwierzyła się siostrom, że jej mąż od dłuższego czasu bezskutecznie poszukuje pracy. Ona szybciej znalazłaby sobie jakieś zajęcie, ale nie ma z kim zostawić dziecka. Zapytała, czy nie mogłaby przyprowadzić dziecka do sióstr. W taki sposób powstało salezjańskie przedszkole w Tbilisi. Na początku była to niewielka grupa katolickich dzieci. Jak mówi siostra Anna Kuzdżał: „Początkowo prawosławni nie przyprowadzali do nas dzieci, chociaż mieszkali w pobliżu. Uważali, że posłanie dzieci do katolickiego przedszkola, to narażenie ich na potępienie. Z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać i zaczęłyśmy zdobywać zaufanie”.

Wizerunek katolickich sióstr zaczął się ocieplać za sprawą pewnego chłopca, który obserwował je z balkonu swojego mieszkania. Był to wnuk mieszkającego obok lekarza. Mimo nieufności całej okolicy, a zwłaszcza swojej rodziny, chłopiec bardzo chciał dołączyć do dzieci, którymi zajmowały się siostry. Dziadek w końcu uległ i przyprowadził go do przedszkola. Od tego czasu chłopiec zaprzyjaźnił się z siostrami i stał się chodzącą reklamą ich przedszkola: „Bardzo nas lubi i dzięki temu został naszym małym apostołem. Po powrocie do domu, wychodził na balkon i wołał do nas, uśmiechał się i rozmawiał. W ten sposób inni sąsiedzi zauważyli, że skoro dziecko tak nas lubi i za nami tęskni, musi czuć się u nas dobrze. To przyciągnęło innych. Zrozumieli, że naszym celem jest integralne wychowanie dzieci i troska o ich dobro, a nie – jak myśleli początkowo – przeciągnięcie dzieci i rodzin na katolicyzm” – mówi siostra Anna.

Obecnie w salezjańskim przedszkolu jest więcej dzieci z rodzin prawosławnych niż katolickich. Wychowawczynie, które tam pracują, są zarówno wyznania katolickiego, jak i prawosławnego. Do oratorium przychodzą dzieci i młodzież obu wyznań. Jest to dowód na to, że ekumenizm jest możliwy.

Poznać realia

W okolicy, w której pracują siostry, jest wiele biednych rodzin. Większość z nich mieszka w mieszkaniach komunalnych. Na sześć, siedem pokoi przypada jedna ubikacja i pomieszczenie pełniące funkcję kuchni. W każdym pokoju mieszka jedna rodzina. Na 25 metrach kwadratowych stoją szafa i dwa łóżka. Jedno z nich zajmuje młode małżeństwo, drugie babcia z wnuczką. Warunki są ciężkie. Dlatego siostry nie dziwią się, gdy rodzice nie mają czym zapłacić za przedszkole. Przyjmują wszystko, co przynoszą rodziny w ramach wdzięczności. Najczęściej jest to jedzenie.

Jednym z problemów sióstr w Tbilisi jest także język. Gruziński jest bardzo trudny. Nie mówią w nim także mieszkający w Gruzji Ormianie. Siostry porozumiewają się po rosyjsku. Język rosyjski oprócz tego, że nie jest wszystkim znany, nie jest też lubiany. Na szczęście Polacy są mile widziani. Siostra Anna opowiada związaną z tym historię: „Jak chodziłam rano po chleb i mówiłam po rosyjsku, właściciel piekarni obsługiwał mnie i nawet na mnie nie spojrzał. Kiedy przyznałam, że jestem Polką, rozmowa od razu stała się przyjemniejsza. Od tamtego momentu nie przeszkadza mu już nawet mój rosyjski”.

Historia sióstr salezjanek z Tbilisi jest dowodem na to, że nie warto się poddawać. Nawet jeśli wydaje się, że na drodze pojawiają się same przeszkody. Bóg zawsze znajdzie sposób na to, żeby pomóc swoim owieczkom. Wyśle małego apostoła albo posłuży się właścicielem piekarni.

Dorota Pośpiech