W Burundi panuje napięta sytuacja. Ostatnie miesiące były niespokojne nie tylko przez pojawienie się koronawirusa, lecz także sytuację polityczną i majowe wybory prezydenckie. W kraju jeszcze nie tak dawno trwała wojna domowa, a wskaźnik śmiertelności z powodu malarii był bardzo wysoki.

Salezjanie w Burundi

Salezjanie pracują w Rukago, mieście położonym na północy kraju, przy granicy z Rwandą. Prowadzą parafię, centrum szkolenia zawodowego i oratorium. W związku z pandemią, chcą podjąć działania zapobiegawcze, żeby ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa w ich okolicy.

W związku z zaistniałą sytuacją planujemy zainstalować punkty mycia rąk przy wejściu do kościołów i biur we wszystkich naszych ośmiu stacjach misyjnych. Taką instalację chcemy również założyć w Centrum Kształcenia Zawodowego imienia Księdza Bosko, w szkołach katolickich, innych obiektach naszej wspólnoty i budynkach, gdzie odbywają się warsztaty i w oratorium. Wszędzie tam, gdzie ludzie często przychodzą i jest duża rotacja. Wymaga to posiadania zbiorników, puszek, kranów, mydeł, środków dezynfekujących i innych materiałów, których ceny są wygórowane w czasach kryzysu – informuje ks. Beniamin Gahungu.
Mamy też w planie pomoc zagrożonym rodzinom, które znalazły się w bardzo ciężkiej sytuacji materialnej. Ludzie nie mają jedzenia i stracili pracę. Ludzie stracili pracę i nie mają jedzenia. Pozostałe rodziny, te bardziej majętne, borykają się głównie z brakiem środków ochrony. Nie mają jak dbać o właściwą higienę osobistą i zbiorową. Planujemy pomóc tym rodzinom, jeśli znajdziemy pomoc finansową – wyjaśnia ks. Beniamin.

W ostatnich dniach salezjanie w Rukago dzięki wsparciu Prokury Misyjnej w Nowym Jorku rozpoczęli projekt pomocy dla 66 tys. ludzi, którym grozi głód oraz dostarczyli środki do mycia rąk do 8 kościołów, 15 szkół i oratorium.

Gdy nadchodzą kryzysy zdrowotne

Jedną z głównych przyczyn śmierci w Burundi jest malaria, choroba przenoszona przez komary. W większości przypadków może być ona uleczalna, jednak z powodu braku dostępu do lekarstw i ogólnego osłabienia organizmu, wskaźnik śmiertelności w Burundi jest wysoki. Zbyt wysoki. Na szczęście w ostatnich latach dzięki inicjatywom organizacji pozarządowych, w tym działań Kościoła na rzecz łatwiejszego dostępu do służby zdrowia i profilaktyki coraz więcej ludzi otrzymuje pomoc i wraca do zdrowia. Burundyjczycy otrzymują moskitiery, które chronią w nocy przez komarami, a do odległych wiosek docierają mobilne punkty medyczne.

Niestety każdy inny wirus, który pojawia się w kraju, przyczynia się do zmniejszenia nakładu sił do walki z malarią. Brakuje przychodni zdrowia, szpitali, a ludzi nie stać na opłacenie opieki medycznej. Takie zagrożenie pojawiło się w 2019 roku. Dokładnie w sierpniu Burundi zagrażała epidemia wirusa Eboli, z którym zmagała się sąsiadująca Demokratyczna Republika Konga. Gdy rozprzestrzeniła się ona na prowincję Kivu Południowego, która graniczy z zachodnią granicą Burundi, rząd szybko zareagował i utworzył krajowe centrum zdrowia do walki z kryzysem. Pojawienie się nowego wirusa w kraju, który ma tak słaby system opieki zdrowotnej może wywołać katastrofę humanitarną. Na szczęście udało się zwalczyć w zarodku problem pojawienia się wirusa Eboli.

Kolejnym problemem, z którym musi zmierzyć się Burundi jest COVID-19. Pierwszy przypadek osoby zarażonej potwierdzono 31 marca. Objawy koronawirusa są podobne do malarycznych, co zwiększa ryzyko błędnej diagnozy i zbyt późno podjętego lub źle dobranego leczenia.  W kraju wprowadzono ograniczenia m.in. przemieszczania się, a to przyczyniło się też do jeszcze mniejszego dostępu do służby zdrowia. Burundi musiało stawić czoła nowemu zagrożeniu i to walka z koronawirusem stała się priorytetem. Ulepszona niedawno służba zdrowia i powołane krajowe centrum do kryzysów zdrowotnych, ułatwiły walkę z nowym wirusem. Jednak w kraju jest tylko jedno laboratorium, w którym można badać próbki pobrane od pacjentów z podejrzeniem Covid-19. Może ono wykonać 200 testów dziennie. Niestety w Burundi wykonywano bardzo mało testów. Według Africa Centres for Disease Control and Prevention (Afrykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom, agencja Unii Afrykańskiej) do 14 maja wykonano jedynie 527 testów, potwierdzono 27 osób zarażonych i 1 osobę zmarłą. Biorąc pod uwagę, że mieszka tam 11 milionów ludzi to liczba wykonanych testów jest dramatycznie mała.

Wybory w czasie COVID-19

20 maja mimo trudnej sytuacji i trwającej epidemii przeprowadzono w Burundi wybory nowego prezydenta. Od 5 lat kraj pogrążony był w zapaści, gdy były prezydent Pierre Nkurunziza po raz trzeci ubiegał się o urząd. Prawo nie dawało mu takiej możliwości, więc zmieniono konstytucję. Wywołało to kryzys, który zmusił wiele osób do opuszczenia kraju. Jego rząd był wielokrotnie oskarżany o nadużycia. ONZ i inne organizacje broniące praw człowieka ostrzegały przed możliwymi represjami związanymi z przeprowadzaniem wyborów. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy w kraju dochodziło do przypadków łamania praw człowieka, w tym porwań, tortur i morderstw. Według burundyjskiej organizacji praw człowieka Ligue Iteka między styczniem a marcem dokonano 67 zabójstw, w tym 14 egzekucji bez wyroku sądu, a 6 osób zaginęło.

W wyborach brało udział 7 kandydatów, jednak największa walka toczyła się pomiędzy dwoma: Evariste Ndayishimiyem z partii rządzącej i Agathonem Rwasą z opozycji. Obaj kandydaci byli przewódcami zbrojnych oddziałów Hutu, głównie buntowników.
Dodatkowo wątpliwości wzbudziły działania rządu. 12 maja, kilkadziesiąt dni przed wyborami Ministerstwo Spraw Zagranicznych nakazało, aby czterech przedstawicieli WHO opuściło kraj do 15 maja.  Był to cały zespół WHO odpowiedziany w Burundi za pomoc w walce z COVID-19.  Nie wyjaśniono przyczyn tej decyzji, jedynie podkreślono, że są to osoby persona non grata i muszą wyjechać. W rozmowach padły oskarżenia o zbytnią ingerencję w działania związane z koronawirusem. Decyzja ta była krytykowana i uznana za niefortunną, w memencie, gdy wiele krajów afrykańskich zmaga się z epidemią i potrzebuje wsparcia.
Ogłaszając wybory zapewniano, że zachowane będę kwestie bezpieczeństwa. Podczas spotkań przedwyborczych miały być mierzone temperatury. Jednak w dniu wyborów reporter agencji DPA poinformował, że nie przestrzegane są zasady dystansu społecznego, a wielu oczekujących na oddanie głosów nie miało dostępu do środków dezynfekujących. Nad bezpieczeństwem czuwało wojsko.

Wybory wygrał kandydat partii rządzącej, Evariste Ndayishimiyem, który zdobył 68,72% głosów. Podano, że frekwencja wynosiła 88%. Po ogłoszeniu wyników opozycja oskarżyła rząd o oszustwo. Rwasa informował, że jego obserwatorzy byli wypędzani z lokali wyborczych. Rząd nie odpowiedział na te zarzuty. Ponadto podczas wyborów zabrakło niezależnych obserwatorów. Ci, którzy przyjechali jako obserwatorzy z zagranicy zostali skierowani na obowiązkową 14-dniową kwarantannę, żeby ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa. W dniu wyborów zablokowano dostęp do mediów społecznościowych.

Burundi od wielu lat zmaga się z konfliktami wewnętrznymi. Kraj znajduje się w stanie ciągłego kryzysu politycznego i etnicznego. Podłożem wielu napięć było i jest nadal rywalizacja między Tutsi i Hutu. Wojna domowa trwała w latach 1993–2005, aż 12 lat. Konflikty wewnętrzne wydają się nie mieć końca, a ludzie potrzebują pomocy i wsparcia w walce z biedą i wirusem, brakiem dostępu do służby zdrowia, edukacji i pracy.

tłum. listu ks. Beniamina M.O.
opr. M.T.

Więcej informacji na temat obecnej sytuacji w krajach misyjnych znajdziesz tutaj: misjesalezjanie.pl/covid19-pomoc/

Źródła:
Informacja od ks. Beniamina Gahungu
ANS
www.unic.un.org.pl
www.thenewhumanitarian.org
www.africanews.com
www.reliefweb.int
www.aljazeera.com
www.reuters.com