Siostry salezjanki mieszkają w dzielnicach razem z ubogimi. Tam prowadzą szkoły, organizują pomoc i prowadzą dom dla dziewcząt z ulicy. O pracy sióstr opowiada s. Maria Domalewska, nasza misjonarka.

S. Maria Domalewska mieszka w dzielnicy Cuca, jednej z ubogich dzielnic Luandy, które nie są kwalifikowane jako slamsy. Jednak ludzie mieszkają tutaj w bardzo biednych, przeważnie wynajmowanych pomieszczeniach, bez dostępu do wody i kanalizacji. Właśnie tutaj znajduje się dom inspektorialny sióstr salezjanek. Misjonarki prowadzą kompleks szkolny, od zerówki do szóstej klasy szkoły podstawowej. Uczęszczają do szkół dzieci z tych właśnie dzielnic. Ich rodzice pracują w fabryce piwa (nazwa dzielnicy pochodzi od tej fabryki), a w opiece nad dziećmi pomagają im dziadkowie lub starsze rodzeństwo zajmuje się młodszym, wtedy niestety nie mogą iść do swojej szkoły. Dlatego tak ważne jest, żeby w takich dzielnicach prowadzone były placówki edukacyjne i opiekuńcze dla dzieci.

W Luandzie siostry salezjanki mają jeszcze jedną wspólnotę i prowadzą bardzo dużą szkołę w dzielnicy zamieszkanej przez rybaków, która znajduje się tuż nad samym brzegiem oceanu. To jedne z wielu slamsów w stolicy kraju.

– Slamsy w Angoli nie są takie typowe jak są w Indiach czy Kenii. To po prostu zła organizacja urbanizacji. Ludzie najechali do miasta, już wcześniej w czasie walk, bo uciekali, jak była wojna domowa i zaminowane pola. Ludzie uciekali do stolicy, pobudowali domki, potem już nie wracali w rodzinne strony. A miasto, jak się zaczęło rozbudowywać, to wyburzyli i dużo osiedliło się nad wodą, oceanem – wyjaśnia s. Maria Domalewska.

Mieszkańcy tej dzielnicy zajmują się łowieniem ryb. To dosyć rozwinięty biznes i przeważnie udaje się sprzedać wszystko. Zaraz po powrocie rybaków z połowu, przychodzą kobiety z wielkimi wiadrami i miskami, kupują tyle, ile mogą, po dosyć niskich cenach. Potem idą na place i targi, żeby sprzedać świeże ryby. Niestety w dni wolne od połowów ryb mężczyźni piją dużo alkoholu, nie dbają o porządek i zdarza się, że zaniedbują obowiązki domowe. Kobiety wtedy kupują zeszyty, przybory szkolne, artykuły codziennego użytku i sprzedają to, chodząc po ulicach, gdzie nie ma sklepów. Rodzice starają się zapewnić edukację swoim dzieciom, jeśli trzeba to pracują więcej, żeby kupić mundurek lub zapłacić za szkołę, ale na co dzień zdarza się, że brakuje ryżu, soli i takich podstawowych produktów, mają jedynie ryby.

W domach mają światło, ale założone nielegalnie. Ponieważ w Angoli jest dużo ropy to bardzo rozpowszechnione są generatory i ludzie doprowadzają bez pozwoleń i nadzoru prąd. Mają jedną bądź dwie żarówki, a czasami nawet lodówki czy zamrażalki, żeby przechowywać złowione ryby. Takie prowizoryczne doprowadzenie prądu stwarza ogromne zagrożenie pożarowe. Cała instalacja to same druty, w żaden sposób niezabezpieczone. Poważnym problemem jest brak czystej wody pitnej. W domach nie ma kanalizacji. Do mycia i prania używają wody z oceanu. Wodę pitną muszą kupić lub biegną z wiadrami, jeśli przyjedzie na ich ulicę cysterna z miasta. Ogromnym problemem są śmieci i brak wywozu nieczystości. Ludzie wyrzucają wszystko na ulicę i plaże.

Jak przyjechałam z Zambii, to nie mogłam się nadziwić, bo w Zambii tak nie ma. W Angoli nie ma państwowego serwisu sprzątającego, wszystko prywatne. To są śmieci, plastiki, to co ludzie kupują, wyrzucają, butelki. Maseczki nam się przydają, bo smród nie dochodzi i jest bardziej higienicznie. Przed naszym domem też tak jest – relacjonuje s. Maria.

W dni wolne od pracy, kiedy zabronione jest łowienie ryb, a czasami trwa to miesiące, ludzie piją dużo alkoholu. Produkują bimber i zaniedbują rodziny. Przez ubóstwo i brak opieki młodzi ludzie więcej czasu spędzają na ulicy i szukają możliwości zarobienia pieniędzy. Niestety w Luandzie problem prostytucji jest ogromny.

– My jako salezjanki uważamy, że najważniejsza jest edukacja i wychowanie. Mamy dom dla młodych w Luandzie, właściwe jego inicjatorami są salezjanie. Wieczorem i w nocy wychodzą z wolontariuszami na ulicę, gdzie są chłopcy i dziewczęta. Pomagają. W zeszłym roku, szczególnie w czasie ogłoszonych obostrzeń, kiedy milicja kazała wszystkich zabrać, udało nam się zabrać z ulicy dziewczęta. Mamy dla nich dom, przebywa tam 15 podopiecznych, niektóre, mimo że mają 15-17 lat są już matkami i wychowują swoje dzieci.  Prowadzimy ten dom, żeby one nie wróciły na ulicę. Niestety nie wszystkim udało się pomóc. Niektóre uciekły. Mamy nadzieję, że uda się pomóc i zmienić życie naszych podopiecznych – opowiada s. Maria.

W Wielki Poście siostry salezjanki przygotowują raz w tygodniu posiłek dla chłopców ulicy. To ich wewnętrzna inicjatywa na wsparcie potrzebujących dzieci.

– Przed naszym domem jest duży przystanek, na którym ludzie przesiadają się do busów na różne trasy. Chłopcy z taczkami siedzą i proponują pomoc, aby przewozić bagaże jak na lotnisku. Przy okazji dbają o czystość przed domem. Dajemy im raz w tygodniu ciepły posiłek. W środę przyszło ich 43. Dostali ryż z fasolą, parówkę i kapustę – dzieli się ostatnimi wydarzeniami misjonarka.

opracowanie M. T.

 

Wejdź na stronę kampanii JEŚLI CHCESZ, MOŻESZ MI POMÓC.