Życie w Bangladeszu wygląda inaczej niż w Polsce. Brakuje stabilizacji ekonomicznej i poczucia bezpieczeństwa. Towarem deficytowym jest woda, przychodnie, szkoły. Rzadko spotkasz tu ładne, zadbane osiedla i wytrzymałe budynki. Częstszym widokiem są domy z gliny z paleniskiem zamiast kuchni.

Miejskie wyzwania

Bangladesz to jeden z najbardziej przeludnionych krajów na świecie. Według danych ONZ gęstość zaludnienia wynosi tu 1 114 osób na kilometr kwadratowy. To dziewięciokrotnie więcej niż w Polsce, gdzie na kilometr kwadratowy przypadają 123 osoby. W bengalskich miastach i wioskach jest bardzo tłoczno.

Podróżowanie po kraju jest wyzwaniem. Widać to w komunikacji publicznej. Ludzie podróżują na dachach autobusów i pociągów. Siadają wszędzie tam, gdzie znajdą kawałek miejsca, żeby kucnąć lub stoją i trzymają się elementów pojazdu. Autobusy nie mają rozkładu jazdy. Uliczne pojazdy są w tragicznym stanie, nikt nie kontroluje ich sprawności do jazdy. Samochodów prywatnych jest bardzo mało. Tańsze są motocykle, w których w tylnej części mocuje się skrzynkę służącą jako fotel dla dodatkowych pasażerów. Najpopularniejszym pojazdem jest nadal riksza i rower.

Wiejskie trudy

Znaczna część ludności, bo aż 70%, mieszka na wsiach. Warunki życia są trudne, nie tylko z powodu ciężkiej pracy. Codzienne funkcjonowanie utrudniają dzikie zwierzęta, szczególnie tygrysy i słonie, które atakują ludzi. Zdarza się, że słoń wchodzi do wioski, niszczy domy, a nawet całą wioskę. Mieszkańcy tratowani są przez słonie.

Domy w wioskach budowane są z gliny. Często nie ma tam podłączenia do prądu, bieżącej wody czy kanalizacji. Kobiety gotują na paleniskach. Ludzie żyją w prowizorycznych warunkach, mało dbają o higienę osobistą i zdrowie. Jednym z powodów jest brak dostępu do czystej wody. Choć Bangladesz jest krajem nizinnym i zbiorników wodnych jest mnóstwo, woda jest zanieczyszczona. Mimo to ludzie ją piją: „Czasami wykopują dół, bardzo płytką studnię lub czerpią wodę ze zbiornika, a przecież wiedzą, że ta woda jest bardzo brudna. Przez to umierają” – tłumaczy ksiądz Paweł Kociołek, salezjanin od lat pracujący w Bangladeszu. Na szczęście sytuacja poprawia się, salezjanie starają się pomagać w budowaniu nowych studni głębinowych i projektowaniu filtrów.

W wielu miejscowościach nie ma szkół. Nawet jeśli działa szkoła publiczna, to poziom nauczania jest niski. Uczniowie bez dodatkowych korepetycji i prywatnych zajęć nie mają szans na zdanie egzaminów.

Siła więzi

Wśród tych wszystkich problemów, z którymi na co dzień zmagają się Bengalczycy, rodzi się wielkie poczucie wspólnoty. W wioskach mieszka 30 – 40 rodzin, przeważnie z tego samego szczepu. Dzięki temu więzi pomiędzy rodzinami są jeszcze silniejsze. Ludzie żyją skromnie, ale nie zapominają o życzliwości. Mimo biedy starają się pomagać sobie nawzajem. Ich pokora zadziwia. W sytuacji, gdy dziecko traci rodziców, inne rodziny przyjmują je do siebie. Rzadko się zdarza, że sierota zostaje zepchnięta na margines, wyrzucona z domu lub z wioski. W gorszej sytuacji są dzieci mieszkające w miastach.

W Adwencie, podczas podróży do rodzin na Święta, w czasie wspólnego przygotowywania świątecznych potraw pomyślmy o ludziach siedzących na dachu autobusu albo kobietach gotujących na paleniskach. Niech w tym czasie oczekiwania, przykłady z życia codziennego Bengalczyków pomogą nam skupić się na tym, co najważniejsze.

Za tydzień opowiemy o początkach misji salezjańskiej w Lokhikul i cudzie, jakiego doświadczył ksiądz Paweł, polski misjonarz w Bangladeszu.

 

 Aktualne projekty w Bangladeszu