Już od ponad trzech tygodni jesteśmy na misji w stolicy Etiopii – Addis Abebie. Jeszcze niedawno ja, jak i mój towarzysz byliśmy w trakcie formacji przygotowującej do wyjazdu, a teraz to dzieje się naprawdę!
Mieszkamy u sióstr salezjanek, które prowadzą college i jakiś czas temu przygarnęły pod swój dach samotne matki z niemowlętami i dziećmi do 2 lat. Dzień zaczynamy poranną modlitwą, później śniadanie i każdy rusza do swoich obowiązków. Wieczorem po kolacji pomagamy siostrom posprzątać w kuchni, a potem mamy czas wolny. Weekendy są wolne, więc staramy się wykorzystywać je na zwiedzanie i poznawanie okolicy.
Mój dzień wygląda tak, że do obiadu zajmuję się wcześniej wspomnianymi dziećmi. Niektóre z mam pracują, niektóre uczą się w college’u, a inne towarzyszą mi, dzięki temu zdążyłam zauważyć, że tutejsze wychowanie trochę różni się od europejskiego. Później idę do biblioteki – przeprowadzam tam inwentaryzację, a pod wieczór prowadzę angielski dla kilku dziewcząt, które również tutaj mieszkają.
Nie będę ukrywać, że na początku byłam przerażona wizją opieki nad takimi maluchami, bo zazwyczaj trzymałam się od nich z daleka. Jednak, jak można się domyślić, dzieciaki szybko skradły moje serce. Widzę, jak po tych kilku tygodniach nie tylko one się do mnie przekonały, ale moje podejście do dzieci też bardzo się zmieniło. To piękne, gdy któreś z nich nagle przychodzi przytulić się lub po swojemu tłumaczy mi, że chce napić się wody. Bywają też gorsze momenty, czasem mam wrażenie, że gdy płaczą to wszystkie razem. Ja wtedy najchętniej wzięłabym je wszystkie na ręce i mocno przytuliła. Chaos i poczucie bezsilności pojawiają się, szczególnie gdy nagle kilkoro z nich postanowi pójść w różnych kierunkach, a ja za nimi biegam, żeby tylko nic się nie stało.
Tak wygląda moja misja. Wiele tutaj uczę się, dojrzewam, a moja wiara rozkwita. Poznaję nową kulturę i mentalność, która często nie jest dla mnie zrozumiała i prosta. Pojawiają się też kryzysy, momenty zwątpienia. Ale myślę, że to właśnie takie sytuacje najbardziej sprawiają, że staję się częścią „budowania” domu na skale – trwałego, którego podstawą jest miłość. Domu, który tak bardzo chciałam budować.
„Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony (Mt 7, 25).”
Joanna Olszewik
Addis Abeba, Etiopia