Zaczął się ostatni miesiąc naszego pobytu w Peru. Po tych 11 spędzonych na naszej placówce – Casa Don Bosco w Limie – jest mi ciężko wyobrazić sobie powrót.

Powoli trzeba zamykać program w pracowniach, zapowiedzieć chłopakom szycie ostatnich bluz czy dresów. Najeść się tropikalnych owoców i powdychać bryzę oceaniczną… a może jeszcze coś mogę zrobić dla tych chłopaków? Przeprowadzić parę ważnych rozmów, dodać otuchy w pracy nad sobą, docenić i złapać kontakt, który będzie można utrzymać też po powrocie.

Chłopaki pytają, kiedy wrócimy. Odpowiadamy z Agnieszką – bardzo chcemy, ale nie jest to łatwe. I myślę, że to sformułowanie „nie jest to łatwe” mówi wiele o moim wolontariacie i jego ostatnim miesiącu, który właśnie rozpoczynam.

Czasami ciężko jest dostrzec owoce pracy. Każdego dnia staram się na nowo znaleźć siłę, by być z chłopakami, spędzić z nimi czas, dać im wiedzę podczas zajęć w pracowni krawieckiej. To miejsce – moja pracownia jest dla mnie szczególne – spędzam tam parę godzin każdego dnia, uczę chłopaków szyć, tkać i prząść. Chłopaki wiedzą, że tam mogą mnie szukać i często przychodzą, opowiedzieć o swoim dniu, czy przywitać się i chwilę pogadać. Gdy szyją i idzie im dobrze, już planują, jak będzie wyglądać kolejna bluza czy spodnie. Prawie każdy ścieg chcą skonsultować ze mną i drżą, żebym nie powiedziała „descosemos”, co oznacza – prujemy. W pracowni mogę łatwo i szybko zauważyć, który chłopak jest cierpliwy, dokładny, a który najchętniej rzuciłby materiałem przy pierwszej porażce.

Tak się poznajemy już miesiącami i tak też dorastamy wspólnie i uczymy się czegoś nowego. W pracowni zawsze towarzyszy nam muzyka, chłopaki bez niej nie mogą pracować. Zazwyczaj jest to salsa lub cumbia peruwiańska. Czasami któryś z chłopaków przynosi znalezione w spiżarni ciastka czy muffiny. Lubię ten czas.

A teraz myśl, że to już ostatnie 30 dni i będzie czas się pożegnać. Z większością z chłopaków będzie to pożegnanie na zawsze. I jak powiedział Bilbo Baggins do przyjaciół z Shire podczas swojego pożegnania –  „…połowy spośród was nie znam nawet do połowy tak dobrze, jak bym pragnął; a mniej niż połowę z was lubię o połowę mniej, niż zasługujecie”. Tak i ja mogę powiedzieć do moich 50 domowników. Choć chciałabym dla każdego z nich znaleźć dobre słowo czy mądrą radę. U każdego z chłopaków chciałabym widzieć rozwój, piękne plany na przyszłość i dobre serce. Jednak do niektórych z chłopaków nie udało mi się dotrzeć. Do niektórych zabrakło siły czy cierpliwości. I choć często czuję, że zrobiłam tak niewiele i wielu chłopaków „nie znam nawet do połowy tak dobrze, jak bym pragnął” – było warto. Warto jest sprezentować swój czas i zaangażowanie dla drugiego człowieka. Nawet jeśli ten człowiek jeszcze nie dorósł do podziękowania czy docenienia.

Hania Wojciechowska
Lima, Peru