Mieszkamy w Kijowie w bloku na 17 piętrze w dzielnicy Trojeszczyna. To największa, przeludniona dzielnica stolicy. Z 22 na 23 lutego słuchaliśmy przemówienia prezydenta Rosji do narodu ukraińskiego, które trwało 56 minut. Przypominał w niej między innymi historię Ukrainy i powiedział o przygotowywanym, osobnym statucie dla samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, które zostały oficjalnie uznane przez Rosję pod wodzą Władimira Putina. Przemówienia wysłuchaliśmy do końca i odetchnęliśmy z ulgą, że nic nie wspomniał o wojnie…

Rano 24 lutego, o godz. 5.30, usłyszałam silny wybuch, dobiegający z pobliskiego miasta, z Boryspola. Obok mnie pojawił się mąż, nie pytaliśmy się siebie, co to jest. Od razu wiedzieliśmy, że to wojna! Rozpoczęliśmy przygotowania do opuszczenia Kijowa. Co mogliśmy, spakowaliśmy do samochodu, którym przyjechali po nas moi rodzice. Mąż został. Ponieważ wcześniej, dość często podróżowaliśmy, to dzieciom powiedzieliśmy, że wybieramy się na wycieczkę. Jechaliśmy na działkę na terenie obwodu Żytomierskiego do domu letniskowego mojej cioci. Ulice były przepełnione, bo rano wielu ludzi udaje się do pracy, było również już dużo wojska i tych, którzy tak jak my opuszczali Kijów. Do cioci, od której dzieli nas 100 kilometrów, jechaliśmy 12 godzin. Spędziliśmy u niej 17 dni. Było strasznie, słyszeliśmy świst rakiet i odgłos bomb, widzieliśmy pożary. Już o godz. 17.00 wyłączali światło. Spaliśmy w ubraniach i w butach, na wypadek, gdyby trzeba było udać się do schronów. Dzieci płakały.

13 marca postanowiliśmy pojechać do Kamieńca Podolskiego, do naszych krewnych. Nie było tam jednak bezpiecznie, często wyły syreny i po tygodniu pojechaliśmy autobusem dalej, do miasta Dunajowce. Tam zamieszkaliśmy u jednej rodziny. Nie chcieliśmy opuszczać Ukrainy! Miałam nadzieję, że ten koszmar wojny szybko się zakończy i wrócimy do Kijowa. Tak jednak się nie stało! Z ciężkim sercem opuściliśmy Ukrainę i 31 marca autobusem dotarliśmy do Warszawy.

Od znajomej rodziny, która nas gościła w Dunajowcach, otrzymaliśmy numer telefonu do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego i tym sposobem znaleźliśmy schronienie u was. Jesteśmy bardzo wdzięczni za wszelką okazywaną nam pomoc. Za to, że mamy gdzie spać, że możemy jeść posiłki razem z wami przy wspólnym stole. Czujemy się jak w rodzinie. Dziękujemy! Obecnie jesteśmy na etapie wyrabiania wiz, gdyż chcemy pojechać do moich teściów i mamy nadzieję, że to wkrótce nastąpi. Na Ukrainie został mój mąż, moi rodzice, siostry i krewni. Chociaż mam z nimi kontakt telefoniczny, to bardzo się o nich martwię, ale żyję nadzieją, że przyjdzie taki dzień, w którym się znów wszyscy razem spotkamy!

Jana

– – –

31 marca Jana i jej synowie: Kiril (4 lata) i Wład (6 lat) trafili do nas. Przyjechali z Ukrainy, choć bardzo nie chcieli opuszczać swojej ojczyzny i rodziny. Jana zdecydowała się na ten krok dla bezpieczeństwa swoich dzieci. Chłopcy są bardzo radośni! Nie wiedzą dokładnie, co się dzieje. To jedna z wielu historii rodzin, którym zapewniamy tymczasowe schronienie.