Érase una vez… Żył(a) sobie kiedyś… Tak zaczynają się bajki po hiszpańsku.

Mój wpis będzie krótką historią, nie bajką. Historią o dziewczynce znanej w ośrodku jako kłamczuch, złośnica, źle wychowana, niedobra.

Rzeczywiście, historie opowiada niestworzone, można jej pozazdrościć pomysłów i wyobraźni. Na każde pytanie odpowiada kłamstwem i dopowiada kolejne. Nigdy nie wiedziałam, czy ma akurat lekcje, czy tylko odrabia zadania domowe, czy ma jakieś obowiązki w ośrodku… Jej bardzo zdecydowany głos i tonacja wskazuje według niej na jej wyższość, pewność siebie i pewność w to, co mówi. Faktycznie, była przekonująca. Nie tylko ja, ale i siostry miały z nią problem. Relacji koleżeńskich nie nawiązała w ośrodku przez swoje zachowanie, czasem się bawiła, ale zawsze były spory w tych zabawach.

Po lekcji angielskiego ze starszą grupą poprosiłam siostrę o przeniesienie Melanie, z którą miałam problemy, do grupy najmłodszej, w której była złośnica Maylin. Okazało się jednak, że i tam spór powstał, oczywiście pomiędzy Melanie i Maylin. Melanie nie brakowało na nią słów: źle wychowana, kłamczuch, niedobra, złośliwa itp. Reszcie dziewczynek to udzieliło się i w mig moje zajęcia były polem dyskusji, oczerniania się, wytykania sobie i dokuczania. Stanęłam w obronie Maylin, mówiąc, że to dobra dziewczynka, dobra uczennica, na co zaatakowała mnie Melanie, odpowiadając, że nie mam racji, bo jej nie znam. Zabrałam Melanie do siostry po tym, jak popchnęła Maylin, a ta upadła na ziemię. Tego było dla mnie za wiele, a sytuacja nie wskazywała na to, że na jednym popchnięciu miałoby się skończyć. Siostra Eliana wytłumaczyła Melanie, jak ma się zachowywać na zajęciach, odpowiadać na zaczepki i starać się spór rozwiązać, a nie podkręcać.

Wychodząc z sali pod koniec zajęć, Maylin złapała mnie za rękę, mówiąc, że ona chce lekcje angielskiego tylko dla niej. Usiadłam z nią chwilę, żeby powtórzyć materiał. Bardzo ładnie odpowiadała, więc powiedziałam jej, że jest bardzo bystra. Zapytała, czy możemy porozmawiać i przysunęła mi małe krzesełko, żebym była na jej wysokości. Zaczęłam zadawać pytania. Na niektóre nie odpowiadała, tylko spuszczała wzrok. Mówiłam do niej łagodnym tonem, aż w końcu powiedziała, że owszem, często zdarza jej się kłamać. Posmutniała. Wytłumaczyłam jej, dlaczego warto mówić prawdę i dlaczego warto przyznawać się do błędu. Rozmawiałyśmy dłuższą chwilę, po czym Maylin wstała, objęła mnie i powiedziała:

– Kocham Cię jak mamę.

Przytulone wyszłyśmy z sali i poszłyśmy na obiad. Po południu podeszła do mnie i powiedziała, że myślała o naszej porannej rozmowie.

– I co pomyślałaś? – pytam.

– Że znów będę mówić prawdę – szepnęła, obejmując mnie.

Barbara Mirczewska
Santa Cruz, Boliwia