Kolejny wieczór w Afryce, dla mnie, jako kobiety z Europy, bardzo ciepły, a wręcz gorący. Dla rodzimych mieszkańców ta pora roku należy do chłodnych. Można spotkać ludzi, którzy chodzą tu teraz w swetrach, a nawet kurtkach. Właśnie mija połowa mojego czasu na misjach w Dilla w Etiopii.
Mam w sobie tyle myśli, uczuć i emocji, które trudno ubrać w słowa i przelać na papier. Codziennie spotykam nowych ludzi, przytulam nowe dzieci. Niektóre twarze już są znajome – zwłaszcza, że są to dzieci, które łakną kontaktu bardziej niż ich rówieśnicy. Przyjechałam tu bez żadnego nastawienia, oddając wszystko, co mnie tu spotka, Panu Bogu. I codziennie czuję Jego opiekę. Dwa tygodnie temu wszystko było dla mnie nowe. Dziś czuje się tu jak u siebie w domu.
Mimo, że plan dnia jest bardzo napięty i czasem człowiek jest zwyczajnie, fizycznie zmęczony, to popołudniowe spotkania z dziećmi w oratorium, napełniają mnie nową energią. Ich uśmiechnięte buzie i radość od nich bijąca ładuje moje baterie codziennie na nowo. Dilla – miasto bardzo zróżnicowane społecznie. Tu nie ma klasy średniej. Są tu ludzie bardzo bogaci, albo bardzo biedni. Wychodząc na ulice miasta, pojawiają się dzieci, które najczęściej chodzą boso, w podartych, brudnych ubraniach i proszą o pieniądze.
Do oratorium przychodzą tylko dziewczynki. Codziennie ok. 150 osób rozpoczyna popołudniowe zajęcia od zabaw przy muzyce, później rozchodzą się do klas na lekcje. Ja uczę tu angielskiego w klasach 1-2 i 3-4. Cała trudność w tym wszystkim polega na tym, że te dzieci nie mają książek, tylko zeszyt i ewentualnie długopis. A czasem nawet nie mają czym pisać. Ich rodzimy język to amharski i w takim języku tu mówią – zwłaszcza młodsze dzieci. Ja mam tylko podręcznik i kawałek białej kredy. Większość tych dzieci nie potrafi napisać nawet swojego imienia. Letnia szkoła w oratorium gromadzi dziewczynki, których rodziców nie stać na posłanie ich do szkoły. Za naukę w Etiopii się płaci, więc jeśli kogoś nie stać, to dziecko po prostu nie chodzi do szkoły. Za płotem pracują salezjanie, którzy prowadzą codzienną akcję dożywania dzieci.
W tym samym czasie, kiedy w oratorium gromadzą się dziewczynki, to 200 metrów dalej, w budynku przypominającym hangar, bez światła, wydawane są posiłki dla ponad 200 dzieci, dla których to jest jedyny posiłek w ciągu dnia. W minioną sobotę wybrałyśmy się z innymi wolontariuszkami do salezjanów, by pomóc w rozdawaniu posiłków, a później w pozmywaniu naczyń. Przychodzą tam 3-4 letnie maluszki ze starszym rodzeństwem i ten widok ostatnio bardzo mnie wzruszył. Małe, głodne dzieci, jedzące rękoma. Chciałoby się każdego z nich przytulić i zabrać stąd jak najdalej. Te dzieci nie znają innej rzeczywistości, chodzą brudne, głodne, ale wydają się być bardzo szczęśliwe. Bawią się tym co mają, piłkę zastępuje im zwinięta w kulkę para skarpetek. I codziennie, kładąc się spać, zastanawiam się jak ten świat został urządzony. Jedni mają wszystko, a inni nie mają nic. I ci drudzy wydają się w swym niedostatku być bardziej szczęśliwymi.
Dziękuję Bogu, że chociaż przez chwilę mogę tu być. Ja tym dzieciom ofiarowuję tylko uwagę i swój czas, a otrzymuję od nich o wiele więcej. Panie Boże, miej w opiece tych ludzi, których spotykam codziennie, a zwłaszcza te dzieci.
Ewelina Ręczkowska
Dilla, Etiopia