Zapytany o ryzyko zachorowania na malarię, ks. Andrzej pracujący w Makululu Ciloto odpowiada z nieśmiałym uśmiechem, że spotkał tu może 17 komarów, reszta uciekła, zbyt duży hałas.

Ciloto

W lokalnym języku bemba oznacza marzenie. To miejsce, gdzie spełnia się sen o domu dla wszystkich, którzy domu rodzinnego zostali pozbawieni. Stracili go przez biedę, osierocenie, wyzysk materialny, bezrobocie, konflikty rodzinne, odrzucenie, przemoc i wiele innych konsekwencji braku sprawiedliwości społecznej i wzajemnej miłości. Jest to kilkanaście hektarów ziemi pośrodku jednej z największych dzielnic slumsów w Afryce, a na niej zespół szkół, dom dziecka dla chłopców ulicy, oratorium, oraz zajmująca się tym mała wspólnota misjonarzy salezjańskich.

Czterech księży i jeden brat zakonny, do tego aspiranci, pracownicy i wolontariusze. Do zaopiekowania każdego dnia około 80-ciu chłopców, w tym 40-tu na stałe w domu dziecka, prawie 800 uczniów w trzech szkołach łącznie, duża parafia oraz spora gromada dzieci w oratorium.

Kabwe, którego dzielnicą jest Makululu, to jedno z większych miast Zambii. Niegdyś duży ośrodek wydobycia ołowiu i cynku, natomiast po likwidacji kopalni w latach 90-tych XX wieku, miasto z ogromnym bezrobociem. Mężczyźni by zarobić jakiekolwiek pieniądze trudnią się rybołówstwem. Wyjeżdżają na okres nawet do 6 miesięcy nad odległą o 40 kilometrów Lukanga River. Nierzadko przez cały ten czas kobiety z dziećmi są pozostawione same i bez środków do życia. Zdarza się, że mężczyźni nie wracają, zakładają tam nowe rodziny, bądź wracają, lecz prowadzą podwójne życie. Rodziny są w większości wielodzietne i to często na dzieci spada ciężar zarobienia na jedzenie i utrzymanie rodziny. Ponadto szacuje się, że około 25% społeczeństwa jest zarażona wirusem HIV, brak jest dostępu do bieżącej wody oraz istnieje duże skażenie środowiska metalami ciężkimi. Wszystko to sprawia, że występuje tu duża śmiertelność, umierają także ludzie młodzi. W wielu przypadkach dzieci są sierotami bądź półsierotami wychowywanymi przez dziadków i krewnych, którzy nie są w stanie podołać ich utrzymaniu. Z tego też powodu trafiają na ulicę, czasem są porzucani, bo ojciec lub matka założyli nową rodzinę lub są wysłani na ulicę w celach zarobkowych. Na ulicy zarabiają, żebrząc, kradnąc lub sprzedając reklamówki.

Jak się tu znalazłam?

Nie jest to przypadek. Wyjazd misyjny od dawna był moim marzeniem, tylko głęboko schowanym. Przyszedł czas, kiedy zapragnęłam je zrealizować i tak też się stało. Zgłosiłam się do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego i po kilkumiesięcznym przygotowaniu zapadła pozytywna decyzja o moim wyjeździe. Mimo stanu pandemii 20 września 2020 roku wsiadłam do samolotu i po 21 godzinach lotu stanęłam na zambijskiej ziemi. Słyszałam o gorącym afrykańskim powietrzu, które uderza człowieka w momencie wysiadania z samolotu, ale moim pierwszym wrażeniem pozostanie jednak bardzo silne i wyjątkowo jasne słońce. Jest ono tu zbyt blisko, bolą oczy od patrzenia.

Under the Mango Tree…
Bo to miejsce spotkań, tych bardziej i mniej ważnych.

Drzewo daje cień. Pod drzewem dzieci ze szkoły mają zajęcia, kucharki gotują posiłki, ksiądz spowiada wiernych na odległej parafii w buszu, wychowawcy omawiają problemy dnia, chłopcy spotykają się z dziewczętami. Pod drzewem mango można się ukryć ze swoimi myślami.

Under the Mango Tree…, bo to moje spotkanie z Afryką.

Ola Kluszczyńska
Makululu, Zambia