List z 9 marca

Witam ponownie. Jak pisałem wcześniej, w tym tygodniu postanowiłem uczestniczyć w wyjściu na ulicę do dzieciaków i młodzieży, których domem jest ulica. Dopiero wczoraj mogłem zrealizować postanowienie, gdyż nieraz codzienne obowiązki nie pozwalają na wypełnienie planów, postanowień. Po modlitwach, rozmyślaniu i rannej Mszy świętej u sióstr Japonek w ośrodku „Fatima” dla najmłodszych szkrabów, wyjeżdżam do innego naszego ośrodka. Mam tam małe problemy z warsztatami stolarskimi, brakuje materiału, a wykładowca wycofał się z uczenia, bo dla niego młodzież jest za trudna. Muszę poszukać innego. Dzięki Bogu udało się większość spraw załatwić pozytywnie. Teraz wyruszam na spotkanie z podopiecznymi.

Dochodzi prawie południe. To nie jest tak, że wszyscy czekają na nasze spotkanie i są zadowoleni. Trzeba ich szukać, wiedzieć, gdzie o tej porze mogą przebywać. Pod jednym z mostów spotykamy dwóch chłopców, leżą na brudnych materacach, odpoczywają, ale czuć od nich zapach kleju. Budaprem tzw. Clefa.

– Znów się nawąchali – mówi nasza pielęgniarka, która zna ich najlepiej. – To zdarza się nagminnie, klej jest tani, więc kupują i wlewają w woreczki foliowe albo w butelki.

Następnie wąchają, wciągając odór do płuc. Środki wziewne stosują tu najczęściej dzieci z najuboższych warstw społecznych, gdyż kleje są tanie, zatem stanowią alternatywę dla innych narkotyków.

Wąchanie kleju jest  bardzo niebezpieczne. Wdychane opary dostają się bezpośrednio do krwi, a następnie poprzez płuca do wątroby. Niesie to ze sobą nieodwracalne skutki dla mózgu, a nierzadko prowadzi do ostrych zatruć i śmierci. Staramy się ich dobudzić, ale nie dajemy rady, z ich ust słychać tylko jakiś bełkot. Zostawiamy im troszkę jedzenia w plastikowym pojemniku i butelkę wody, postanawiamy wrócić później.

Jeden z naszych wolontariuszy mówi, że wczoraj tu niedaleko spotkał dawną znajomą dziewczynkę, prosiła o trochę rzeczy dla swojego malucha. Mieszka z koleżanką w ruinach opuszczonego budynku. Niestety nie zastajemy ich w tym miejscu – być może już tu nie mieszkają? Idziemy dalej.

– O, są tam przy sklepie – wskazuje palcem pielęgniarka.

Zna te ulice i miejsca jak nikt inny. Pracuje u nas kilka lat, zna dużo zakamarków i miejsc, gdzie można spotkać podopiecznych. Znajdujemy je, siedzą nieopodal sklepu, żebrząc. Podchodzimy bliżej, wyglądają na ok. 14-15 lat. Obok nich dwa maluchy, śpiące w dość nowych i ładnych wózeczkach.

– Podarowaliśmy im te wózeczki  przeszło tydzień temu, a otrzymaliśmy od darczyńców – powiada pielęgniarka.
– No, co słychać? – zagaja rozmowę.

W rozmowie wychodzi, że potrzebują pieluch jednorazowych i mleka. Przykro patrzeć i słuchać o ich problemach. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do takich sytuacji. Chyba jestem za bardzo wrażliwy na to wszystko. Pielęgniarka bada maluchy. Są zdrowe, tylko niedożywione.

–Jutro podarujemy wam mleko, akurat otrzymaliśmy dość dużo od jednej z tutejszych fundacji charytatywnych – mówi.

Czas szybko biegnie do przodu i już zaczyna się ściemniać. Wracamy do naszej wspólnoty. Po drodze rozmawiamy o problemach młodych z ulicy. Wolontariusz z Niemiec, który wraz z innymi wolontariuszami, przyjechał do nas na roczną pomoc, mówi, że dla niego pierwsze spotkanie z bezdomnymi było szokujące, ale już się przyzwyczaił.

– Ojcze – mówi pielęgniarka, To co ojciec widzi, to nie jest takie drastyczne, innym razem odwiedzimy tych najbardziej potrzebujących i schorowanych.

W nocy nie za bardzo mogłem spać, myśląc, że ja tu mam swój kąt do spania, mam, co jeść, a tam inni głodują.

ks. Andrzej Borowiec
Santa Cruz, Boliwia

W Wielkim Poście wspieramy dzieło prowadzone przez ks. Andrzeja w Boliwii. Ty też możesz pomóc dokonując wpłat na konto 50 1020 1169 0000 8702 0009 6032 z dopiskiem Projekt 732.

A tu link do strony kampanii BEZDOMNE DZIECI ULICY