W lutym pełen niepokoju czekałem w Warszawie na wyniki testu PCR na covid-19, bo to od jego rezultatu zależało powodzenie na wyjazd na MISJE 2. Na szczęście wynik testu wyszedł negatywny. Tak więc 8 lutego 2022 mogłem wyjechać po raz drugi na misje do Afryki, ponieważ ten pierwszy raz był 35 lat temu. Rozpoczęły się pożegnania w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Na koniec porannej Mszy świętej, jak karze zwyczaj, przyjąłem błogosławieństwo Wspomożycielki Wiernych. Salezjanie i pracownicy Ośrodka Misyjnego patrzyli na mnie niektórzy z podziwem a inni z niedowierzaniem. Po serdecznych uściskach i zapewnieniu w modlitwie ks. Jacek Zdzieborski odwiózł mnie na lotnisko.

Ponieważ byłem przyzwyczajony do „rzymskich klimatów”, temperatura powietrza, pomimo różnicy 30°C z Warszawą, nie wywarła na mnie większego wrażenia. 35 lat temu ten pierwszy powiew afrykańskiej spiekoty był nie do zniesienia i zwyczajnie nie dawał oddychać. Co natomiast było dla mnie zaskoczeniem to mała liczba turystów (1/3 samolotu) i wiza KAZA z możliwością wielokrotnego przekraczania granicy pomiędzy Zambią i Zimbabwe. Ponieważ ks. dyrektor ks. Simbarashe Muza, pierwszy salezjanin z Zimbabwe, przyjechał po mnie z lekkim opóźnieniem, jeszcze na lotnisku kupiłem sobie kartę SIM, aby się z nim skontaktować i dzięki temu, mogłem wysłać wiadomość, że doleciałem szczęśliwie. Podróż do Hwange oddalonego ok. 80 km od lotniska trwała o pół godziny dłużej niż 16 lat temu, a to ze względu na stan drogi. Hwange przywitało mnie bez prądu i wody. W trzecim dniu po przyjeździe wrócił prąd, a woda dopiero w siódmym.

Oczywiście rozpocząłem dzień od prania i wzięcia prysznica. Doszedłem prawie do perfekcji: do kąpieli zużywam półtora litra wody w trzech półlitrowych butelkach po coca-coli. Dobra rada: dla lepszej wydajności w zakrętce należy zrobić dziurkę. W moim pokoju nie było szafy z wieszakami. Na drugi dzień po przybyciu, zrobiono mi taką szafę z metalowego regału, a wieszaki z plastiku kupiłem w sklepie OK. To też nowość w Hwange. Wcześniej był tylko jeden supermarket lokalny TM, a teraz są dwa duże z Południowej Afryki (OK i Pick n Pay) oraz kilka nowych sklepów, w których jeszcze nie byłem.

W Hwange już pracowałem wcześniej w latach 2006-2009. W tym czasie udało nam się wybudować centrum młodzieżowe, i po cudownej interwencji Maryi Wspomożycielki Wiernych, uzyskać oficjalne pozwolenie od Ministerstwa Edukacji na budowę i prowadzenie szkoły zawodowej. Wydawało się rzeczą niemożliwą, aby mogło coś powstać w czasie zapaści ekonomicznej, nie do przewidzenia  nawet największym ekonomistom. W czasie reformy rolnej, kiedy to wywłaszczono i praktycznie wygnano białych właścicieli ziemskich, rząd Zimbabwe niechętnie dawał jakiekolwiek pozwolenia, a tym bardziej dla obcokrajowców i dla Kościoła Rzymsko-Katolickiego, który ten rząd krytykował. Ówczesny ks. Inspektor, Józef Czerwiński poprosił wszystkie wspólnoty ZMB (Zambia, Zimbabwe, Malawi, Namibia), aby odprawiły nowennę do Maryi Wspomożycielki Wiernych w intencji uzyskania potrzebnych pozwoleń. W dziewiątym dniu nowenny, 23 lutego 2006 roku te pozwolenia uzyskaliśmy.

We wspólnocie jest nas obecnie pięciu salezjanów: czterech kapłanów i jeden kleryk. Są też z nami czterej kandydaci do Zgromadzenia Salezjańskiego, tzw. aspiranci. W sumie jest nas dziewięciu: dwóch Europejczyków (79-letni Włoch i ja) oraz siedmiu Afrykańczyków. Naszą misją od początku była parafia oddalona dwa kilometry od naszego domu i szkoła zawodowa, gdzie młodzież dorosła zdobywa lub podwyższa swoje kwalifikacje zawodowe w szkole dziennej lub wieczorowej dla pracujących. W zeszłym roku otworzyliśmy szkołę średnią z możliwością nauki zawodu. Jest to pierwsza szkoła katolicka w okolicy i już cieszy się powodzeniem.

Co mnie najbardziej odróżnia od tubylców, i to odczuwam bardzo, to moja „białość”. Jeden z pracowników powiedział mi bardzo klarownie: „Nie przejmuj się Ojcze, za kilka dni twoja skóra będzie czerwona, a za kilka tygodni brązowa jak moja.” Amen, i już mi lepiej. Choć pracowałem w Afryce wiele lat i dla kogoś takiego jak ja brak wody i prądu nie powinien stanowić problemu, to jednak był to problem przez pierwsze 48 godzin, gdyż bez „dobrodziejstw” Europy życie jest trudniejsze. Ale za to w Hwange nigdy nie brakowało słońca i uśmiechniętych buź.

Ave Maria,
Czesław Lenczuk SDB
Hwange, Zimbabwe