Rodzina pani Anastasi (imię zmienione) miała uciekać przez Kramatorsk. Mieli jechać pociągiem, na który spadła bomba. Na szczęście udało się im otrzymać bilety na wcześniejsze połączenie. Tak opisali swoją historię przymusowej ucieczki z Ukrainy:

Nasza rodzina pochodzi z Bahmuta (obwód doniecki). 24 lutego Rosja napadła na nasz kraj – Ukrainę. Zdradziecko, nieoczekiwanie! Przeżywaliśmy ten trudny czas w łączności z mieszkańcami, których tereny były najbardziej bombardowane. Dość szybko jednak ta sytuacja dosięgła również i nasze miasto Bahmut. Codziennie wyły syreny, było słychać odgłos spadających bomb, trzęsły się szyby i ściany. Kryliśmy się w korytarzach. Wcześniej przygotowaliśmy plecaki z dokumentami, lekarstwami, staraliśmy się zrobić zapasy produktów i wody.

Na początku kwietnia zrozumieliśmy, że pozostawanie w mieście nie jest bezpieczne. Wraz z mężem, córką i prawie 4-letnim wnukiem i 10-letnią wnuczką 10 mojej starszej córki postanowiliśmy opuścić miasto.

Zadzwoniliśmy do naszego Urzędu Miasta i zapisaliśmy się na ewakuacyjny pociąg, dokładnie na ten, na który 8 kwietnia spadł pocisk! Wiele wówczas było zabitych i rannych! Ból i łzy…! My mieliśmy szczęście… Jednak nie pojechaliśmy tym pociągiem, gdyż nadarzyła się okazja, by wyjechać szybciej, 5 kwietnia. Rano byliśmy już gotowi, ale przeczytaliśmy, że w Kramatorsku, skąd chcieliśmy wyjechać ewakuacyjnym pociągiem do Lwowa, spadł pocisk na tory, które zostały uszkodzone. Postanowiliśmy więc wyjechać ze Sławiańska. Tam dość długo czekaliśmy na pociąg, który został podstawiony dopiero o godz. 18.00. W tym czasie zaczęły wyć syreny, ludzie wpadli w panikę. Z wielkim trudem i ze łzami, udało nam się jakoś z mężem wepchnąć do ostatniego wagonu naszą córkę wraz z płaczącymi dziećmi. Nas już do wagonu nie wpuścili, nie było miejsca. W pociągu zamiast 812 ludzi znalazło się 2400! Szukaliśmy sposobu, aby wejścia do innego wagonu i choć z trudem i we łzach, to z pomocą wielkodusznych ludzi udało się nam. Byliśmy w środkowym wagonie. Następnie z torbami i walizkami przebijaliśmy się przez przepełnione wagony, by dotrzeć do córki i wnucząt, do ostatniego wagonu. Chwała Bogu, pojechaliśmy!

Wieczorem następnego dnia, gdy już się ściemniało, pociąg przyjechał do Lwowa. Na dworcu czekali na nas wolontariusze, którzy dzielili ludzi na grupy, w zależności kto ile potrzebował noclegów. My potrzebowaliśmy tylko jednego noclegu, dlatego odwieźli nas autobusem do budynku, gdzie dali nam jeść, pić, przybory do mycia, dzieciom dali słodycze… wszystko to, co było nam potrzebne. Później przewieźli nas do drugiego budynku, gdzie był prysznic, czysta pościel. Zasnęliśmy bardzo szybko, wystarczyło tylko dotknąć głową poduszki.

Wcześniej rano, około godz. 7.00, byliśmy już z rzeczami na dworcu. Stamtąd można było wyjechać płatnym autobusem albo znów czekać na pociąg ewakuacyjny. Mając doświadczenie jazdy pociągiem, postanowiliśmy nie męczyć dzieci i kupiliśmy bilety na autobus. O godz. 11.30 wyjechaliśmy ze Lwowa. Przed wyjazdem, na dworcu, znów można było otrzymać gorącą herbatę i kawę, kanapki, mandarynki, bułki, ciastka. Za to wszystko jesteśmy bardzo wdzięczni lwowianom.

Ze Lwowa do Warszawy jechaliśmy około 9 godzin. Trzeba tutaj powiedzieć: wielkie dziękuję Polsce i polskiemu narodowi za tak braterskie odniesienie się do ukraińskiego narodu! Na granicy, a także po każdych czterech godzinach jazdy, były punkty z gorącym obiadem, kanapki, karty SIM z polskimi numerami, dla dzieci były przygotowane zestawy zabawek.

Około godz. 22.00 przyjechaliśmy do Warszawy, na dworzec, gdzie znów wolontariusze podzielili nas na grupy i zawieźli do sportowego ośrodka Global Expo. Tam nas zarejestrowali, udzielili pomocy medycznej, nakarmili, dali pościel, ale dopiero po dwóch nocach zasnęliśmy. Była to wielka sala, na której było bardzo dużo rozkładanych łóżek i bardzo dużo ludzi. Tam spędziliśmy dwa dni. Dziękujemy i temu miejscu, gdzie mogliśmy odpocząć, smacznie zjeść, gdzie się nami zaopiekowali.

Wiktor, mój krewny, który pracuje w Polsce, bardzo aktywnie włączył się w poszukiwanie miejsca dla dalszego naszego pobytu w Polsce. W tym celu zwrócił się o pomoc do różnych organizacji, czytał ogłoszenia, pytał, no i znalazł. Zapraszała nas do siebie jedna polska rodzina z Podola Wielkiego. Zgodziliśmy się, bez żadnych oporów i ani razu nie pożałowaliśmy.

Latem skończę 58 lat i przez całe te lata ani razu nie spotkałam tak dobrych, serdecznych i bezpośrednich ludzi. Nigdy nie zapomnimy, co oni dla nas zrobili i robią. Zawsze będę się modlić o zdrowie dla nich! Dziękuję Polsko! Dziękuję polski narodzie! Dziękuję wszystkim, którzy okazali i okazują nam swoją pomoc! Te emocje, które obecnie przeżywamy ze łzami w oczach, to są już łzy radości, wdzięczności! Emocje te już zostaną z nami do końca! Chcę szybkiego zakończenia wojny! Chcę pokoju!