Jak to piszę, jest u mnie późno w nocy, zatem iBuenas noches a todos! Jestem już w Boliwii od ponad dwóch tygodni i nadal mi trudno zebrać myśli, powiedzieć, jakie emocje mi dokładnie towarzyszą.

Przyjeżdżając tu, miałam wielką otwartość na tutejsze realia i nie miałam oczekiwań, zatem z trudem jest mi określić co było i jest dla mnie dużym zaskoczeniem, choć z każdym dniem odkrywam aspekty, które są inne niż w Polsce. Jedną z pierwszych oczywistości, jest to, że przecież   krem z filtrem UV, to podstawa dla przedstawicielki jasnej karnacji na wysokości 3700 m n.p.m. i to w okresie, gdy zaczyna się wiosna. Jednak przed wylotem przepakowując się z nadbagażu, jedną z pierwszych rzeczy, które przecież wyjęłam był właśnie owy krem… dzięki czemu już w pierwszych dniach w Boliwii nabrałam czerwonego wizerunku, bez konieczności porannej przebieżki.

Misja – jak to tu wygląda

Od 2019 roku siostry terezjanki z Polski prowadzą w Oruro Centrum Pastoralne im. św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jest to miejsce, gdzie blisko 70 dzieci, w wieku od 3 do 16 lat, przychodzi na zorganizowane zajęcia. Są dwa bloki zajęć, poranne i popołudniowe, a dzieci podzielone są na cztery grupy, głównie w zależności od wieku. Większość z nich pochodzi z rodzin ubogich i/lub dysfunkcyjnych. W trakcie bloku zapewniany jest również ciepły posiłek i tzw. merienda, czyli przekąska. Dzieci i młodzież spędzają czas na odrabianiu lekcji, nadrabianiu zaległości, rozwoju w nauce oraz zabawie. Prowadzona jest także katecheza oraz lekcje języka angielskiego. Kładziony jest nacisk na uczenie samodzielności i brania odpowiedzialności za swoje działania.

Po trwającym dłużej niżbym planowała okresie aklimatyzacji, zostałam przypisana do wsparcia najmłodszej porannej grupy dzieci, gdzie wraz z nauczycielką i dwoma innymi wolontariuszami z Boliwii, pomagamy maluchom się rozwijać. Ze swojej perspektywy mogę rzec, że pod opiekę trafiły do mnie dwa trzyletnie szkraby, które na tle grupy są obecnie najbardziej wymagające, aczkolwiek też każde małe osiągnięcie malucha jest dla mnie niesamowitą radością (choć też dziś prosiłam Boga o cierpliwość na dalszy czas). Popołudniowy blok to natomiast wsparcie i kolaboracja (jak to możliwe) z siedmioletnim młodym buntownikiem. Mogę powiedzieć tylko tyle, że się cały czas poznajemy.

Dodatkowo w Boliwii system edukacji nie jest nastawiony na naukę języków obcych, zatem w najbliższym czasie dla chętnych nauczycieli z centrum, będę prowadziła lekcje języka angielskiego od podstaw. Nie ukrywam, że zapowiada się to ciekawie, biorąc pod uwagę fakt, że obecnie w mojej głowie jest głównie hiszpański i polski, zatem przeskakiwanie na kolejny język to nie lada wyzwanie. Z ciekawostek zatem wspomnę, że od tygodnia prowadzę – uwaga – zajęcia z języka polskiego dla dwójki Boliwijczyków i czerpię z tego satysfakcję, bo widać też już efekty.

Czas upływa szybko, dni wypełnione są modlitwą, obowiązkami, kontaktem z drugim człowiekiem. Zazwyczaj na placówkach misyjnych nie brakuje zadań, których można podjąć się i tutaj też tak jest. Za mną dwa weekendy, które nacechowane były również wsparciem w organizacji niedzielnych wydarzeń, a kolejne przed nami.

Jestem pełna wdzięczności za ten czas i uczę się czerpać z każdego momentu tutaj.

Podsyłam kilka ujęć Oruro, które urzeka swoją prostotą i pełnią otaczającej natury. Pozdrawiam serdecznie i pozostawiam w modlitwie.

 

Arletta Drużyńska
Oruro, Boliwia