Na kilka dni przed moim powrotem do ojczyzny – domu białych ludzi, staram się wyostrzać wszystkie zmysły, aby jeszcze raz ujrzeć i namalować w swym sercu obraz tego, czego dane mi było doświadczyć w Ghanie.

Widzę… Patrzę na spieczoną słońcem ghańską ziemię łaknącą deszczu, nieobecnego od kilku miesięcy, na której jedynym żywszym kolorem zieleni zdaje się odznaczać okazały kaktus. Rozczula mnie widok kilkuletniego przedszkolaka prowadzonego ze szkoły, przez kilka lat starsze od niego rodzeństwo. Spoglądam na małe domki odwiedzonych przeze mnie rodzin, które gromadzą po kilka – kilkanaście osób w małej izbie. Ich życie toczy się na zewnątrz – pranie, gotowanie, ,,toaleta”. Jak radzą sobie w porze deszczowej, podczas burzy? Nie dowierzam niekończącej się radości dziecka z jednej podarowanej mu skaczącej żabki, która zostanie teraz jego jedyną zabawką. Zadziwiają mnie prośby o rozwiązanie balona, aby móc go chronić przed pęknięciem i zachować na dłużej.

Słyszę… Słyszę odgłosy maszyn pracujących przy budowie gimnazjum sióstr Nazaretanek – miejsca, gdzie wiele dzieci będzie mogło zaczerpnąć mądrości i doświadczyć siostrzanej miłości i czułości. Dodaje mi radości i siły dynamiczna muzyka, ogłaszająca uczniom początek i koniec lekcji. Po raz kolejny zadziwiają mnie odgłosy modlitw muzułmanów wydobywające się pięć razy dziennie z megafonów pobliskiego meczetu. Zamykając oczy, znów dociera do mnie głośna muzyka umilająca czas pogrzebowym biesiadnikom. Słyszę szum wodospadu w Kintampo waterfall, śpiew ptaków i budzącej się do życia przyrody w starym, benedyktyńskim, gościnnym klasztorze.

Czuję… Czuję smak dojrzałych, pysznych, słodziutkich owoców: ananasa, mango, papai, kokosa, melona, bananów czy pomarańczy. Każdego dnia odkrywam, jak ważną częścią mojej misji tutaj jest przytulanie, podanie ręki, zauważanie tych najmniejszych, z ich ,,malutkimi” potrzebami. Prosząc podczas lekcji o podniesienie ręki przez dzieci, które potrzebują pomocy – widzę las kilkunastu-kilkudziesięciu dziecięcych rączek. Biorę głęboki oddech, nie zastanawiając się ile z nich tak naprawdę potrzebuje konkretnej pomocy w pracy plastycznej, a ile poświęcenia im tego skrawka mojej uwagi. Staram się porozumieć z małą Lizą, mówiącą w lokalnym języku Twi, która, by stać się przez moment zauważoną ,,doświadcza mnie” kopaniem, szarpaniem, czy pociąganiem za włosy.

Żywy w mojej pamięci pozostanie obraz zabawnego, wiecznie uśmiechniętego i pracowitego pierwszaka, z zawsze odrobioną pracą domową i uroczymi rysunkami w zeszycie. Ma on jednak duże problemy z czytaniem. Długi czas myślałam, że nie jestem w stanie mu pomóc… Zapamiętam go radosnego, zajmującego swoje ,,zaszczytne” miejsce na oponie w bagażniku samochodu – miejscowej taxi, wypełnionej po brzegi dziećmi wracającymi ze szkoły. Okazuje się, że do takiej taksówki można zmieścić nawet kilkanaścioro małych pasażerów. Ale czy one wiedzą, że można inaczej? Uśmiech tutejszych dzieci w każdych okolicznościach zadziwia.

Czuję wdzięczność, że mogłam tu być i wyprzytulać niezliczoną ilość dzieciaków. Także tych ubrudzonych, czy z gorączką. Choć w europejskiej mentalności kontakt z takim małym człowiekiem zapewne stanowiłby zagrożenie dla czyjegoś zdrowia, czy dobrego samopoczucia.

Czuję zmęczenie tym, jak wymagający był to czas. Co zastanę po powrocie? Z jednej strony dobrze wiem jakie twarze, miejsca, czy obowiązki na mnie czekają. Choć znajomy głos podpowiada mi: ,,Gdy wrócisz, na wiele rzeczy będziesz już patrzyła zupełnie inaczej”. Mimo, że nie wiem w jaki sposób, to ta misja odmieni także mnie i tą moją ,,starą – nową” rzeczywistość.

Choć nie jestem zbyt dobrą malarką, zostawiam Ci, drogi czytelniku, ten obraz afrykańskiej misji, w mym sercu malowany.

 

Magdalena Grążka,
Yamfo, Ghana