List z 5 marca
.

W sobotę postanowiłem trochę odpocząć, więc wcześniej, już o 22.00 prysznic i do łóżka.  Nie wiem, ile spałem, gdy przez sen słyszę głos dzwonka do naszych drzwi. Spoglądam na zegarek, dochodzi 1.30. Niestety nie za długo trwał ten sen. Przedstawiciele tzw. ochrony cywilnej przywieźli trójkę dzieciaków. Dziesięć, osiem i siedem lat. Rodzeństwo: jedna dziewczynka i dwóch braci. Już nie pytam o przyczynę, podpisuję potrzebne dokumenty i do łóżka. Kolejny dzwonek dochodzi 3:30 i znów kolejny dzieciak. Tym razem dziewczynka, osiem lat, maltretowana przez rodziców.

Zwykle wstaję między 4:30 a 5:00 rano, więc nie opłaca się kłaść z powrotem. Odpocznę następnym razem. Ranek: modlitwy, śniadanie i wyjazd, jak zwykle w ten dzień, na Mszę świętą do innego Ośrodka. Niedziela jest dość intensywna, pełna obowiązków. Trzech moich współbraci księży też ma ich pełno, dwie Msze święte na miejscu i trzy wyjazdowe, a w tym jedna w ośrodku oddalonym ok. 70 km. Do tego niedzielne Oratorium, katechezy przygotowujące do pierwszej komunii i bierzmowania. Dziś zostaję na obiad w ośrodku sióstr salezjanek, które prowadzą podobny ośrodek jak nasz, tylko że dla dziewczynek.

W niedzielę nie ma tam kucharki, dziewczynki obiad przygotowują same i dla nich to nie lada wyczyn gotować dla przeszło 70 osób. Dołączam się do pomocy, dziś będzie polska zupa warzywna, bo znajduję trochę cebuli, kilka marchewek, trochę zamrożonej fasoli, kurczaka i jeszcze kilka paczek makaronu. Być może coś z tego wyjdzie? Zjadły ze smakiem, nie zatruły się i do tego było to coś innego, nie jak zwykle suchy ryż. Po południu odwiedzam jeden z naszych ośrodków tzw. „Mano Amiga” („Pomocna Dłoń”).

Dziewczynka, którą przywieźli nad ranem, podchodzi do mnie, by się przedstawić. Pokazuje sińce na przegubach dłoni, na ciele. „Tato mnie wiązał i bił”– powiada. Sąsiedzi zadzwonili po policję i tak znalazła się u nas. Historie i dramaty najmłodszych. Nie mogłem dziś zrealizować odwiedzin w innym naszym ośrodku, „Tacho Pinardi”. Tam sytuacja jest najtrudniejsza, przebywają dzieci i młodzież wyciągnięte z kanałów i ulic, koczujące pod mostami. W Ośrodku jest 20 podopiecznych, bo tyle mamy miejsc, inni muszą niestety nadal przebywać w na ulicach. Codziennie, dziś też, wychodzi na ulice grupka naszych ludzi, tj. pielęgniarka, wychowawca, wolontariusze. Szukają dzieci w znanych sobie miejscach. Jak co dzień przygotowani w podstawowe lekarstwa, jedzenie i potrzebne ubrania, przynajmniej czyste. Po powrocie piszą sprawozdanie, też jak zwykle:

Dojeżdżamy do ronda przy Alei Beni, gdzie odnaleźliśmy grupę młodzieży. Niektórzy młodzieńcy odpoczywali, inni myli okna samochodów zatrzymujących się na czerwonych światłach. Kobiety i dziewczyny rozmawiały z Vanessą (Rzecznik Praw Dziecka), my rozmawialiśmy z Alejandrą, młodziutką mamą, o dokumentach jej dzieci. Rozmawialiśmy też z Vivianą o planowanej wizycie u jej rodziny, umówiliśmy się na następny tydzień. Dodatkowo kupiliśmy „Refrianex” dla jednej z młodych osób, która była przeziębiona. Następnie razem z Vanessą udajemy się do drugiego miejsca po drugiej stronie Alei Beni.

W tym tygodniu i ja postaram się do nich dołączyć, więc napiszę coś więcej. Dobrej nocy kochani, a raczej u Was już dobrego ranka.

ks. Andrzej Borowiec
Santa Cruz, Boliwia

W Wielkim Poście wspieramy dzieło prowadzone przez ks. Andrzeja w Boliwii. Ty też możesz pomóc dokonując wpłat na konto 50 1020 1169 0000 8702 0009 6032 z dopiskiem Projekt 732.

A tu link do strony kampanii BEZDOMNE DZIECI ULICY