Mimo że Angola odzyskała niepodległość w 1975 roku, to dopiero od 2002 cieszy się pokojem. Przez 27 lat w kraju trwała wojna domowa, która wyniszczyła kraj gospodarczo i społecznie. Pozostawiła piętno objawiające się brakiem dróg i pozostałej infrastruktury, porzuconymi wrakami czołgów przy drodze i zaminowanymi polami, zniszczonymi budynkami czy wysokimi cenami.
W Luandzie kontrast między bogatymi i biednymi dzielnicami wydaje się większy niż w innych afrykańskich stolicach. Samo miasto zostało zniszczone przez walki i nikt nie zajmował się jego odbudową. Ludzie osiedlali się, gdzie chcieli. Często przyjeżdżali z niczym i szukali miejsca do zatrzymania. W mieście powstawało coraz więcej slumsów. Prawdopodobnie obecnie w stolicy Angoli istnieje 65 slumsów i żyje w nich prawie 8 milionów ludzi, choć bardzo trudno jest określić liczbę mieszkańców. Dane są bardzo niejednoznaczne i różne. Od kilku lat trwa próba likwidacji tych najbiedniejszych dzielnic. Niestety nie chodzi o polepszenie życia tych ludzi, a o miejsce do wybudowania nowoczesnych bloków dla bogatych. Tak obok niskich, rozwalających się budynków wybudowanych z cegły i nakrytych falistą blachą, powstają eleganckie osiedla. Zaskakujący jest widok pięknego nadmorskiego bulwaru i tylko zainteresowani tematem Angoli wiedzą, że jeszcze niedawno w stolicy kraju funkcjonował największy plac targowy, gdzie można było kupić wszystko i kwitł nielegalny handel np. bronią.
Ogromna bieda milionów osób stoi w sprzeczności z możliwościami kraju. Angola ma gigantyczne pokłady ropy naftowej i wiele innych bogactw naturalnych, takich jak diamenty i złoto. To jeden z najdroższych krajów świata. Ceny towarów i usług są zaskakująco wysokie nawet dla zamożnego turysty z Europy. Przykładowo w Luandzie, stolicy kraju za posiłek trzeba zapłacić minimum 50 dolarów, 2-3 razy drożej niż u nas. Tylko bogatych stać na wyjście do restauracji. To oni mieszkają w pięknych dzielnicach i nie odczuwają negatywnych skutków wojny i niesprawiedliwej polityki. Dla większości mieszkańców stolicy obiad w restauracji to luksus, na który nigdy nie będą mogli sobie pozwolić, bo na co dzień głodują. Oni za 50 dolarów muszą zapewnić jedzenie dla siebie i rodziny na cały miesiąc.
Luanda jest bardzo niebezpiecznym miastem. Przestępczość jest wysoka. Po zmroku odradza się wychodzenie na spacery, szczególnie dla przyjezdnych. Turystów jest bardzo mało, dopiero w ostatnich latach w kraju można było dostrzec nieliczne grupy obcokrajowców lub odważnych samotnych wędrowców. Dlatego dla wielu osób Angola jest zupełnie nieznanym krajem. Życie na wiosce to ciężka praca na roli i zagrożenie minami zakopanymi na polach. Niestety wiele osób straciło życie lub zostało okaleczonych przez nadepnięcie na minę. Odległości pomiędzy wioskami i miastami są bardzo duże, a transport jest bardzo ograniczony. Dopiero od niedawna trwa budowa dróg, głównie przez pojawienie się inwestorów z zagranicy, którzy przyjechali za zyskiem.
Jednym z najpoważniejszych problemów Angolczyków jest głód. Według szacunków UNICEFF 1,6 miliona ludzi w tym kraju cierpi przez brak stałego dostępu do jedzenia. Ponad 38 tys. dzieci poniżej 5 lat wymaga leczenia z powodu skrajnego niedożywienia. Dla nich każda choroba i nawet nieduża gorączka jest śmiertelna. A chorób w Angoli jest wiele: odra, żółta febra, cholera, gruźlica, polio czy malaria. Zagrożenie malarią występuje praktycznie na całym obszarze Angoli. Ryzyko zachorowania istnieje przez cały rok, a największe jest od października do marca w czasie trwania pory deszczowej. Jedynie w wysokich górach nie trzeba obawiać się ugryzienia komarów roznoszących chorobę. Jeśli osoba jest zdrowa, to malaria nie stanowi zagrożenia. Niestety przez niedożywienie, brak witamin i mikroelementów, malaria staje się bardzo niebezpieczna i może skończyć się śmiercią.
W ubiegłym roku oprócz pandemii i wprowadzonych ograniczeń Angola musiała zmierzyć się z jeszcze jednym problemem, którego skutki będą długo odczuwalne. W kraju była susza. W porze deszczowej, która występuje raz w roku nie padał deszcz. Nie można było uprawiać ziemi, bo wszystko usychało, nie było wody dla zwierząt. Problem dostępności czystej wody pitnej dla ludzi stał się gigantyczny. Wzrosła liczba osób głodujących, bo ludzie nie zbierali plonów nawet na własne, skromne potrzeby. Efektem suszy jest również mniejsza frekwencja uczniów. Dzieci odpowiedzialne za dostarczenie do domu wody musiały jej szukać. Zamiast iść do szkoły, brały wiadra lub baniaki i ruszały na poszukiwania. Czasami droga w jedną stronę zajmowała 2 godziny, potem trzeba postarać się nabrać wody np. ze studni, która jest prawie wyschnięta i wrócić. Niektóre rodziny przez kilka godzin kopały, pogłębiając studnię i wracały do domu tylko z jednym wiaderkiem wody. Dla dzieci na naukę nie było już czasu. Niektóre szkoły zostały zamknięte przez brak wody.
opracowanie M.T.
Wejdź na stronę kampanii JEŚLI CHCESZ, MOŻESZ MI POMÓC.