Na początku lipca wyjechałam na wolontariat do Gruzji, już następnego dnia siostry zabrały mnie, jako pomoc na kolonię.

Nasza kolonia odbyła się w Khizabavrze, we wsi położonej właściwie w górach. Jest to Wysoki Kaukaz, na granicy z Azerbejdżanem i Rosją. W obozie wzięły udział dzieci, które uczęszczają do kościoła lub katedry, czyli jedynych z dwóch kościołów rzymsko-katolickich w Tbilisi. Cała ta społeczność w Gruzji jest nieliczna. Jest tu zaledwie 1% katolików, przez co znają się bardzo dobrze. Uczestnikami kolonii były dzieci gruzińskie i ormiańskie. Z tego powodu był duży mix językowy. Posługiwaliśmy się językiem ormiańskim, gruzińskim, rosyjskim i polskim. Niejednokrotnie np. Msza święta, która była odprawiana w języku gruzińskim czy kazanie mówione po gruzińsku, były tłumaczone przez kogoś na język rosyjski, a z rosyjskiego często przekładane na język polski. Ale to sprzyjało integracji. Czas poświęciliśmy na rekreację, gry, zabawy, wspólne rozmowy, śpiewy, Mszę świętą, poznawanie siebie, ale także na pracę i obowiązki.

Dla mnie wolontariat to przede wszystkim przebywanie z drugim człowiekiem. W Gruzji doświadczam dużej różnicy kulturowej odmiennej od europejskiej. Powoli poznaję ludzi, ich kulturę, mentalność, staram się dostrzec i zrozumieć ich problemy. Kolonie były czasem przebywania z dziećmi i młodzieżą. Wspólne zabawy, pomaganie w codziennych obowiązkach, spożywanie posiłków, porozumiewanie się na migi lub mieszanie różnych języków zacieśnia nasze więzy i przyprawia o uśmiech na twarzy.
To były też wspólne wycieczki. Jedna z nich, wycieczka nad wodospad, była dla mnie dużym przeżyciem. Zaskoczyło mnie to, że wszyscy sobie nawzajem pomagali. Podając rękę na trasie, żeby łatwiej pokonać teren, dając wodę, pytając, czy wszystko w porządku, a nawet wspólnie wyciągając kleszcze. Zostałam siostrą medyczną na obozie. Nazywali mnie też Agatą z uśmiechem na twarzy. Bawiliśmy się też węglami po ognisku, więc byliśmy umazani na czarno. Potem mieliśmy zabawy wodą, po której byliśmy cali mokrzy. Dużo śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Nauczyliśmy się tańca „Twoja Misja”, naszego hymnu z Ośrodka Misyjnego.

Dla mnie ten pierwszy wyjazd w Gruzji był dużym szokiem kulturowym, ale też takim miłym przyjęciem przez dzieci. Jego pierwsze owoce pojawiły się na dzień po przyjeździe. Kiedy w niedzielę byłam w kościele, spotkałam dużo uczestników obozu. Przyszli się przywitać. Pytali:  Jak się masz? Czy wszystko dobrze? Czy jeszcze tutaj przyjedziesz do nas? Kiedy możemy się spotkać? Czy możesz podać linka do tańca Twoja Misja? To były bardzo drobne zapytania, przytulenie, uśmiech, radość w oczach tych dzieci i wdzięczność za wspólnie spędzone chwile.

Agata Gabryś
Tbilisi, Gruzja