Ludzie mówią, że nie można, będąc na misjach, piec serników do północy,
ale to nieprawda. Można, tylko trzeba potem wstać na Mszę świętą o siódmej rano. Na tym polega odpowiedzialność.
Myślę, że właśnie tyle potrzeba – wstać rano. Kiedy ja budzę się i zaczynam przygotowywać do wyjścia, tutejsze życie już dawno się toczy. Już z pierwszym krokiem stawianym na jednej ze ścieżek Kazembe zostaję porwany przez to życie. I pewnie wielu zapyta: „Jak to jest żyć w Zambii? Dobrze?” I wiecie co, moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo niedobrze. Gdybym miał powiedzieć, co najbardziej cenię w Zambii, powiedziałbym, że ludzi. To nie piękne widoki, egzotyczna flora czy palące słońce tworzą to miejsce. To właśnie ludzie są Kazembe. Być może na codziennej Mszy świętej kościół nie pęka w szwach od wiernych, ale to w nich – mieszkańcach – widzę prawdziwą chrześcijańską wspólnotę. Cieszę się, że mogłem, choć na chwilę stać się jej częścią.
Chwilę, jako pewien odcinek czasu, również odczuwam tutaj inaczej. Kiedy w Polsce chwila jest momentem, który staram się łapać i zatrzymywać – tutaj ona po prostu trwa. Każda czynność skupiona wokół drugiego człowieka jest dla mnie chwilą. Misja bez ludzi nie istnieje – człowiek zawsze jest w centrum. Dlatego ta niegdyś ulotna chwila teraz zwyczajnie jest. Czy zniknie po powrocie do domu? Być może. A może nauczę się postrzegać czas inaczej. Jako coś, co jest mi dane, nie coś, czemu mam się podporządkować? Może zacznę patrzeć na człowieka z innej perspektywy? Widzieć go jako pierwszy plan, nie tło mojego życia?
Być może ta chwila zostanie ze mną trochę dłużej?
Krzysztof Król
Kazembe, Zambia