Miasto Santa Cruz w Boliwii to wielka metropolia licząca ok. 2,5 miliona mieszkańców, a wraz z ościennymi gminami przeszło 3,5 miliona. Tutaj można zachwycić się architekturą kolonialną i kulturą, chodzić do muzeów i galerii. Jednak miasto ma też swoje ciemne strony: setki dzieci mieszkających na ulicach, bezdomne nieletnie matki czy porachunki między gangami.

Mozaika dzielnic

Santa Cruz to miasto kontrastu, jak w przypadku większości ogromnych metropolii. Bogaci mieszkają głównie w centrum i w nowo powstałych dzielnicach. „Są one przeważnie zajmowane przez rodziny, których niektórzy członkowie pracują poza granicami kraju i przesyłają zarobione fundusze rodzinie”, opowiada ks. Andrzej Borowiec. Mają piękne domy i nie martwią się o to, czy mają co zjeść i w co się ubrać. „Tuż obok mogą być dzielnice tzw. cocaleros, czyli osób, które zajmują się handlem kokainą, a kupując mieszkania, piorą nielegalnie zarobione pieniądze”, kontynuuje opowieść misjonarz. Kolejne dzielnice należą do ubogich, „dzielnice biedne, z małymi chatkami o wielkości naszych domków na działkach, ich stan jest opłakany. Skonstruowane są z cegieł glinianych tzw. ‘adobe’ albo z materiałów znalezionych na śmietnikach. Niejednokrotnie brakuje podstawowych miejsc socjalnych, takich jak np. łazienki czy miejsca do gotowania, więc wszystko odbywa się na zewnątrz”. Tylko nieliczni w tych skromnych domach mają prąd. Jeśli tak, to prawdopodobnie podłączony nielegalnie i wtedy mają do dyspozycji jedno gniazdko i żarówkę. Czy jest bezpiecznie? Sytuacja z dostępem do wody, szczególnie czystej, jest różna. Ludzie zbierają deszczówkę, piorą w niej ubrania, a jeśli nie mają takiej możliwości, idą nad rzekę.

Gdy nie ma pracy, pozostaje ulica

Miasto rozwinięte jest dość dobrze. Lotnisko międzynarodowe umożliwia łatwe przemieszczanie się w dużych odległościach (problemem jest transport w samym mieście i jazda samochodami po okolicy, niektóre drogi nazywa się drogami śmierci) i przyciąga inwestorów. Tutaj siedziby mają zagraniczne korporacje, zakładają fabryki, dają miejsca pracy. Jednak nie rozwiązuje to problemu ubóstwa i bezrobocia. Na ulicach widać wielu młodych ludzi, proszą o kilka bolivianów boliwijskich, myją szyby aut na skrzyżowaniach ulic i niestety, wielu z nich zajmuje się prostytucją. „Zmusza ich do tego życie. Przyjeżdżają z wiosek, myśląc, że tu w dużym mieście znajdą lepszą pracę i polepszą swój byt”, wyjaśnia ks. Andrzej. Niestety nie mają wykształcenia, niektórzy ukończyli tylko szkołę podstawową i nikt nie chce przyjąć ich do pracy. Nie mają pieniędzy na wynajęcie pokoju, kupno jedzenia, dlatego pozostają na ulicy. Pomaga im ks. Andrzej: „I tak często wpadają w sidła różnych wykorzystujących ich band. Służą im, sprzedając narkotyki lub też parają się prostytucją, aby tylko zarobić dziennie na jakąś strawę…”. Mieszkają w różnych zaułkach, kanałach, pod mostami. Tworzą nielegalne skupiska ludzi, koczują, bo nie można tego nazwać mieszkaniem i życiem.

Czas protestów  

W ostatnich miesiącach w mieście dochodziło do dużych protestów. Jeden trwał miesiąc, drugi krócej, ale zablokowano wszystkie ulice. Nie działał transport, szkoły i liczne przedsiębiorstwa. „Pracownicy nie mieli czym dojechać do pracy, a nie mogli przyjść pieszo, bo mieszkają daleko”, relacjonował ks. Andrzej. Uwięziono prezydenta miasta, zwyciężyli tzw. Masisci (ludzie byłego prezydenta Moralesa). Aktualnie w mieście wybuchają kolejne protesty, ludzie gromadzą się, żądając uwolnienia prezydenta, polepszenia bytu biednych. Trwają także protesty w sprawie wycinki Puszczy Amazońskiej w Boliwii, przeciwko korporacjom, które wydobywają złoto z rzek, a płuczą je rtęcią (jest ona ciężka, więc pozostaje na dnie ze złotem, następnie zostaje wyrzucona do rzek, zatruwając florę i faunę).

Czy jest bezpiecznie?

Podobnie jak w wielu innych miastach na świecie wszystko zależy od dzielnicy. Są różne grupy i ludzie, którym lepiej się nie narażać. W Boliwii pojawiają się też gangi z innych krajów: Kolumbii, Wenezueli czy Brazylii, zajmują się wymuszeniami i rozbojami. „Raczej w nocy staram się bez potrzeby nie wychodzić na miasto, więc trudno mi jest powiedzieć, czy jest bezpieczne. W Cochabambie napadnięto mnie dwa razy, mocno to przeżyłem, więc staram się być ostrożny. Kradzieże zdarzają się w każdym miejscu. W szczególności młodzi ludzie kradną, co się da i okradają, kogo się da, by mieć fundusze na przeżycie lub na zakup narkotyków”.