Drodzy Opiekunowie Adopcyjni,

pozdrawiamy serdecznie ze Lwowa i Odessy. Dzisiaj dzień jest spokojniejszy, więc zabieram się, aby dać znać o nas i napisać kilka słów o tym, jak przeżywamy ten czas na Ukrainie. Nie będę pisać o okrucieństwie wojny, ale o naszym życiu, o tych, których życiowe drogi przeplatają się z naszymi.

Rankiem, 24 lutego br., gdy dotarła do nas wiadomość o wybuchu wojny, wszystkie nasze uczennice wyjechały do rodzinnych domów lub w inne bezpieczniejsze miejsca. Pomimo niepokojących sygnałów, wybuch wojny był dla nas czymś szokującym i niewiarygodnym.

W stanie nastrojów wojennych żyjemy od 2014 roku. W ciągu tych lat zginęło wielu żołnierzy, wolontariuszy i osób cywilnych, więc w pewnym sensie oswoiliśmy się z atmosferą napięć, tragedii ludzkich, niepewności jutra, modląc się, aby nie było gorzej.

W ciągu ostatnich miesięcy, ze względu na ogłoszoną pandemię, większość naszych dziewcząt studiowała online, niektóre mieszkały u nas, inne przyjeżdżały jedynie na zaliczenia i egzaminy, by skorzystać ze sprawnego internetu. A teraz, w czasie zawieruchy wojennej, pojawiają się kolejne przeszkody. Są na Ukrainie placówki oświatowe, które nadal działają. Ważne, że dzieci i młodzież studencka nadal mogą się uczyć. Zajęcia prowadzone są zdalnie, przez internet. Tak jest też w większości przypadków naszych wychowanek. Największym wyzwaniem dla studentów i uczelni jest zapewnianie im ciągłej pomocy humanitarnej i umożliwienie kontynuacji studiów.

My, siostry, pozostałyśmy wszystkie w naszym domu we Lwowie. Z pokoi dziewcząt korzysta wiele innych osób, które są przejazdem. Zaczęło się od pewnej młodej mamy, której z 3-miesieczną córeczką udało się ewakuować z bombardowanego Charkowa. Gdy zapytałyśmy ją, co zamierza dalej, odpowiedziała: „chcę tylko żyć w miejscu, gdzie nie strzelają…”. Potem było jeszcze wiele innych matek z dziećmi, a także studentki, które uciekały z Czernihowa, Sum, Charkowa, Zaporoża i Kijowa. Po długiej i niebezpiecznej podróży docierały do Lwowa. Kobiety pozostawiły swoje domy, aby zapewnić bezpieczeństwo dzieciom. Dziesiątki osób przepływa przez nasz dom. Ktoś na jedną noc, inni na kilka dni. Wszyscy utrudzeni, przerażeni i z pragnieniem znalezienia bezpiecznego miejsca, tęsknią za pokojem i rodzinnym domem.

Zagrożonych wojną oddajemy pod opiekę Maryi. Napływającym ze wschodu Ukraińcom ofiarujemy nasz dom; noclegi, jedzenie, ciepło, a przede wszystkim bliskość, by po prostu być z nimi, wysłuchać. Ale i tu nie jest bezpiecznie. We współpracy z wolontariuszami staramy się pomóc migrantom w znalezieniu bezpiecznego przejazdu i schronienia. Również księża z diecezji rozsyłają podstawowe produkty spożywcze i higieniczne do wszystkich parafii. Nam też dostarczyli dary.

My tutaj z młodzieżą i kobietami walczymy na drugiej linii frontu poprzez nieustanną modlitwę, a także i inne praktyczne działania. Każdy angażuje się jak może, dając swój wkład w niesieniu pomocy. Szyjemy, segregujemy dary i przesyłamy dalej: do szpitali, do tych ze zbombardowanych miast. Wspomagamy rodziny na miejscu. Wielu utraciło źródło dochodu, a zapasy już się kończą. Odwiedzamy szpitale, pomagamy tam przy prostych czynnościach; czasami wystarczy pobyć z małymi pacjentami, podarować im coś słodkiego.

Jedna ze wspieranych przez Was studentek pracuje w szpitalu w Odessie. Ola robi specjalizację lekarską, chce zostać dziecięcym anestezjologiem, szczególnie wcześniaków. To jej pasja. Do szpitala trafiają niemowlaki, zazwyczaj wcześniaki w ciężkim stanie, niekiedy porzucone przez rodziców z różnymi rozwojowymi wadami. Ola pomaga też w domu dziecka angażując się w prowadzenie terapii chorych maluchów. W tym dramacie znajdują się dobrzy ludzie, którzy finansują kosztowne leczenie. Wśród nich jest Ola, która z ukraińskimi wolontariuszami organizuje pomoc humanitarną dla szpitala. Nie tylko pracuje ofiarnie i charytatywnie, ale jeśli tylko ma możliwość, dokłada się z własnej kieszeni, kupując plastry i drobne akcesoria medyczne.

Trwa trzeci miesiąc wojny, a nam wydaje się, że to wieczność. Dni i noce mierzymy ilością alarmów. Jeśli zdarzy się noc bez syren jest błogosławiona. Dziękujemy Bogu za każdy podarowany nowy dzień i zawsze, kiedy żywi możemy wyjść z prowizorycznego ukrycia. Na razie jesteśmy, trwamy, nie tracimy nadziei, wierzymy, że to się rychło zakończy.

Wojna zawsze jest zła i okrutna. Ale w tym czasie wyzwala się też w ludziach dobro; wielu gorliwie modli się o pokój, o nawrócenie, otwiera się ofiarnie służąc pokrzywdzonym. Stąd i my, wzruszone, chcemy bardzo podziękować za tak pilne dla nas wsparcie modlitewne i materialne. Niech Zmartwychwstały Chrystus obdarzy Was pokojem! Z darem modlitwy i gorącą wdzięcznością szczerze płynącą z serca

– s. Jolanta i s. Teresa ze wspólnotą Sióstr
Lwów i Odessa, Ukraina, maj 2022 r.