Anton Czechow na przełomie XIX i XX wieku napisał dramat, którego bohaterkami są trzy siostry. Każda z nich jest inna. Kobiety żyją w miasteczku daleko od Moskwy. Największym ich marzeniem jest wyjazd do stolicy Rosji i prowadzenie wygodniejszego salonowego życia. Na pragnieniach jednak się kończy, kobiety nie są w stanie same opuścić swojego miejsca, do którego już przywykły. Żyją dla samego marzenia o lepszym życiu.

Inaczej jest tu, gdzie jestem już trzeci miesiąc, a mój czas misyjny właśnie dobiega końca. W domu sióstr salezjanek w Dilli. Mieszkają tu co prawda nie trzy, ale cztery siostry. Siostry zakonne. Każda z nich jest inna. Pochodzą z różnych zakątków świata: z Korei Południowej, Ekwadoru, Polski i Etiopii. Każda z nich ma swoją historię życia, mentalność, osobowość. One jednak zdołały opuścić swój dom. Zrobiły to nie dla marzenia o lepszym życiu, ale z miłości do Chrystusa i Kościoła. To ona wypełniła ich serca i dała siłę opuścić wszystko, co dotąd posiadały. Poszły za głosem swojego Pana.

Placówka Don Bosco w Dilli to nie tylko dom sióstr salezjanek, ale to przede wszystkim wspólnota, w której żyją i pracują osoby zakonne i wolontariusze z różnych części świata. Obecnie nasz dom zamieszkuje sześcioro wolontariuszy: czworo z Chile, dwoje z Polski oraz jeden z Hiszpanii. Nasz dom to prawdziwa wieża Babel. Najczęściej podczas rozmów przy posiłkach można usłyszeć wiele różnych języków świata. Jednak nie przeszkadza to nam w dobrej komunikacji. Wręcz przeciwnie, wynika z tego wiele zabawnych sytuacji.

Don Bosco sióstr salezjanek to kilka hektarów dobrze zagospodarowanej przestrzeni. Zaraz obok, po sąsiedzku prowadzą swoją parafię, szkołę i liceum salezjanie. Znajduje się tutaj klinika, college, przedszkole oraz oratorium. Kompleks budynków to jednak nie wszystko. Pierwsze co można dostrzec po przybyciu do kampusu Don Bosco, to bujna tropikalna roślinność. Salezjanki mają kilka ogrodów, w których rosną różnego rodzaju barwne kwiaty, tropikalne krzewy oraz owocowe drzewa jak np. bananowce, mango czy papaje. Na drzewach można spostrzec dzioborożce z charakterystycznym wielkim, haczykowatym dziobem, łaszące się na dojrzałe, soczyste owoce. Po placu swobodnie spacerujący młody byczek, skubie beztrosko trawę. Zwierzak od czasu do czasu przez przypadek zagląda do sal wykładowych podczas zajęć dla studentów, budząc przy tym śmiech młodzieży. Niekiedy popołudniami można usłyszeć śmiech dzieci bawiących się beztrosko na huśtawkach. Don Bosco otoczone jest ze wszystkich stron górami. Między domem sióstr a budynkami college’u leży gruby kawał pnia starego ściętego drzewa. Nikt dokładnie nie potrafi powiedzieć, ile owe drzewo miało lat. Może było tak stare jak królestwo Saby albo rajski ogród Eden.

Pracy jest sporo. Jako wolontariusze gotowi jesteśmy do pracy na każdym polu. Chętnie pomagamy przy rejestracji pacjentów w klinice, wykonujemy drobne prace remontowe. Najchętniej jednak pomagamy w przedszkolu, ucząc języka angielskiego i matematyki. Dzieci bardzo nas lubią, często uśmiechają się do nas, dotykają lub przytulają. Najwięcej czasu i energii pochłania praca w oratorium, które tutaj przeznaczone jest dla dziewczynek. To tu czujemy, że jesteśmy naprawdę potrzebni i pomocni, kiedy prowadzimy zajęcia, organizujemy zabawy lub po prostu pokornie wysłuchujemy tego, co w prastarym języku amharskim mają nam do powiedzenia dzieci. Po całym dniu pracy czujemy się niezwykle zmęczeni, ale uśmiech najmniejszego dziecka w Dilli potrafi napełnić nasze serca pokojem i radością, jakiego nie może dać żadne bogactwo tego świata.

 Sylwester Kołodziejczyk
Dilla, Etiopia