Mboni to oddalona o ponad 100 km od Nairobi wioska. To tam przed podróżą do Mombasy spędziliśmy z Kubą caaały dzień. Moje oczy jeszcze nigdy nie widziały tak zielonego miejsca. Wyobraźcie sobie przepięknie położoną w górach małą miejscowość. Wzgórza porośnięte wysoką trawą, palmami, herbatą, kawą, kukurydzą, bananowcami…
Ten widok zostanie ze mną na zawsze!

Na początku Mwendwa przedstawił nas swojej rodzinie, która przyjęła nas do swojego domu. Kiedy jego mama zapytała mnie o imię, odpowiedziałam, że jestem Dominika, ale jeżeli chce to może nadać mi jakieś afrykańskie imię. Na co odpowiedziała, że mogę być Mtuku. To było takie kochane! Urzekło mnie dlatego, że cała ich rodzina właśnie tak się nazywa. To jakby nazwisko, a dokładnie imię dziadka naszego przyjaciela, które nosi każdy członek rodziny. Nazwanie mnie w taki sposób było, więc równoznaczne z przyjęciem mnie do rodziny! Pierwszymi interesantami dwóch muzungu były jak zwykle dzieci! Na początku trochę wstydliwe, potem niemogące się odkleić przylepy! Już nie pamiętam, kiedy biegałam, wariowałam, śmiałam się tak jak wtedy. Dałam z siebie wszystko. Jednak po jakimś czasie wybrzmiało pytanie:

– Dominika! Co dla nas przywiozłaś? Gdzie masz cukierki?
– Mam dla was swój uśmiech! – odpowiedziałam, uśmiechając się najszerzej, jak tylko potrafiłam
– Hahahahaha – słyszałam tylko.

Jak bardzo te małe istoty były zdziwione, kiedy nie dałam im cukierków. Co z tego, że dałam im siebie, uśmiech, otwarte serce, kiedy oni chcą prezentów. Nie widzą piękna w człowieku, ale w rzeczy. My biali, zabijamy w Afryce to, co jest najpiękniejsze w człowieku: BEZINTERESOWNOŚĆ.

W Mboni spotkałam się z wieloma stereotypami na temat białych. Na zaproszenie pastora zdecydowaliśmy się zobaczyć miejsce, w którym wierni spotykają się na modlitwy oraz pozdrowić jego żonę i córeczkę. Pastor nie czekał długo by zapytać o pomoc finansową w budowie swojego miejsca kultu.

Mimo tych jakże trudnych do przejścia dla mnie akcentów przyjazd do tego miejsca był strzałem w 10! Przez cały dzień mogłam obserwować prawdziwe życie w małej wiosce schowanej gdzieś w górach. Doświadczyłam też na własnej skórze tego, jak ludzie tu żyją. Pomieszczenie bez światła, metr na metr, z wylanym na ziemię betonem i pełną miską czystej wody zwane łazienką, znajdująca się obok dziura w ziemi będąca wychodkiem, spanie w trzy osoby na jednym łóżku – tutaj to normalność.

Piękne w tym wszystkim jest to, że ludzie są prości i nie potrzebują wiele by być szczęśliwi. Mboni to nie tylko stereotyp białego. Mboni to też piękni ludzie o pięknych sercach i niesamowitej serdeczności. Mimo tego, że mój poziom kisuahili woła o pomstę do nieba, nie przeszkadzał w tym, by wyrazić wdzięczność i z mojej strony, jak i z tej drugiej.

A i przepiękne niebo! Takie czyste, pełne gwiazd…
Jedyne czego chcesz w takich momentach to leżeć na ziemi i podziwiać piękno przyrody.
Kiedy jestem w takich miejscach, często nasuwa mi się pytanie: do czego tak naprawdę dążę w tym swoim życiu i czy to naprawdę da mi szczęście? Mam wrażenie, że nasze europejskie myślenie jest zagubione same w sobie… Kiedy mam wybrać między „mieć” a ,,być” – wybieram „być.”

Dominika Kłeczek
Nairobi, Kenia