Po sześciu miesiącach wróciłam do domu. Tylko czy to nadal mój dom? Dookoła mnie ludzie, którzy ciągle gdzieś się spieszą, bo po całym dniu pracy trzeba zrobić jeszcze obiad, pranie, posprzątać i pojechać na myjnie z samochodem. I tylko w tym biegu zdążą szybko zapytać: ,,W tej Afryce to bieda, co?”, ,,Wracasz tam jeszcze?”. A ja nie wiem, co odpowiedzieć, bo myślami i sercem jeszcze nawet stamtąd nie wyjechałam.

Bo tam, gdzie byłam, miałam swój kącik pełen dziecięcej radości i szaleństwa… Miałam dzieci, które wskakiwały mi na plecy i przybiegały się przywitać, gdy tylko gdzieś mnie zobaczyły.

Tęsknię za naszymi lekcjami angielskiego i matematyki. Za dodawaniem i odejmowaniem pisemnym.  Za tym, że z czasem nawet Ci nieśmiali, najsłabsi uczniowie, chcąc popisać na magnetycznej tablicy, którą kupiłyśmy, zgłaszali się, aby rozwiązać przykład. A wtedy mogłyśmy wytłumaczyć już im powoli i spokojnie jeszcze raz.  A po każdej turze przykładów ustawiała się cała kolejka dzieci, żebym mogła im wpisać ,,dobrze”, ,,dobra robota”, ,,gratuluję”. A wtedy dumni lecieli do domu, pokazać kartkę rodzicom.

Tęsknię za wspólnym malowaniem w niedzielę. Za patrzeniem na radość, gdy czwórka dzieci dostawała całą paczkę kredek, cztery ołówki i jedną, dużą kartkę. Co to była za radość, bo u nas nie musiały chodzić po klasie i wymieniać się swoją jedną kredką na inny kolor, tak jak to robiły w szkole. A gdy w końcu zaczęły rozumieć i nawzajem się pilnować, żeby nie kraść naszych oratoryjnych ołówków i innych przyborów, chodziłam dumna cały tydzień.

Tęsknię za sobotnim oglądaniem bajek. Za kłótniami dzieci, które walczyły o to, żeby móc usiąść jak najbliżej mnie i się przytulić. Oglądaliśmy „Shreka”, „Pingwiny z Madagaskaru” i „Dzieciaki Rządzą”.   Często w środku bajki wyłączali prąd, a wtedy żeby stłumić trochę rozczarowanie i rozweselić dzieci żartowałam, ,,Eee to była tak nudna bajka, że nawet nie chcę wiedzieć, jak się kończy”. Nie wierzyli, ale chociaż się uśmiechali.

Tęsknię za naszymi zajęciami komputerowymi. Za tym, że nie działały żadne moje ustalenia – dzieliłam dzieci na trzy grupy według godziny: 11:00, 12:00, 13:00, a one mimo wszystko już przed 8 siedziały pod holem, żeby mieć pewność, że nikt nie zajmie ich miejsca. A wtedy dostawałam „ochrzan”, bo powinny być w kościele, szkole czy w domu. Tylko jak tu walczyć z ich dziecięcą radością, upartością i rosnącym poczuciem, że są wyjątkowe, bo mogą uczestniczyć w lekcjach?

Tęsknię za robieniem plansz z Martyną, które ozdabiały nasz oratoryjny korytarz. Były plansze z częściami ciała, z kolorami i owocami.  Teraz nawet nie jestem zła, że ginęły po dwóch, trzech dniach, bo któremuś z dzieci się spodobały. Chyba kradły, żeby chociaż tak przyozdobić swój skromny, ceglany domek.

Tęsknię za wspólnymi tańcami. Tylko trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że nawet już te 8-letnie dzieci są za poważne na piosenki z pokazywaniem kurczaka i muszę wybierać tylko muzykę, która jest obecnie na czasie.

Na razie mój czas w Afryce dobiegł końca. Czy jeszcze tam wrócę? Wie to tylko Bóg.

 

Klaudia Kryszewska,
Malawi