O godzinie 8:00 otwierane jest przedszkole, ale już godzinę wcześniej plac zabaw wypełnia się dziećmi, ubranymi w niebieskie mundurki. Jest ich ponad pół tysiąca.
Nad przedszkolakami opiekę sprawuje 17 nauczycielek i 5 pań sprzątających. Dzieci w większości posługują się językiem amaric. W Etiopii wychowanie jest surowe, a płacz niewskazany. Rano dziecko żegna się z mamą lub tatą i szybko dołącza do grona śpiewających rówieśników. Na początku roku czasem widzi się smutne i płaczące dzieci, ale już po miesiącu wiele z nich nie chce wracać do domów po lekcjach. Zaczynamy. Najpierw zbiórka, krótkie zajęcia ruchowe, śpiew. Następnie wszyscy idą do klas, siadają w ławkach, ćwiczą czytanie i pisanie. W przerwie śniadanie, czyli faffa – odżywczy posiłek przypominający gęsty kleik. Potem dzieci jeszcze trochę bawią się, zazwyczaj grają w piłkę.
Kolorowe kredki
W Etiopii uczy się schematycznie i odtwórczo. Nauczyciel zleca np. pokolorowanie rysunku na jeden kolor. Wszystkie dzieci mają użyć kredki tej samej barwy. Nie pozostawia się pola na rozwijanie inwencji twórczej i wyobraźni. Często nauka polega na przepisywaniu i powtarzaniu po nauczycielu. Klasy liczą zazwyczaj 65-72 uczniów. Nawet kiedy jest dwóch nauczycieli, to trudno ujednolicić poziom zadań i tempo pracy. A tutaj jest zasada, że wszyscy mają zrobić po równo.
Kredki produkcji etiopskiej są jakby wyblakłe, więc kiedy dzieci dostały różne kolorowanki i hiszpańskie kredki z mocnymi kolorami, bardzo się ucieszyły. Plastelina czy dobre kredki są niedostępne albo drogie. Papier do drukowania i tonery do drukarek również. Nie ma papieru kolorowego, więc wykorzystywany jest nawet ten z opakowań po produktach. Z przyczyn technicznych i finansowych nie zostawia się pracy dzieci, np. po zajęciach każdy uczeń formuje kulkę i oddaje plastelinę do pudełka. Jest ona do wielorazowego użytku. Kiedy w Zway brakowało gazu i trzeba było gotować faffę na ognisku, węgiel z paleniska wolontariusze wykorzystywali do rysowania. Dzieciom bardzo się to podobało, wprost klaskały z radości.
Szara codzienność
Zway jest szary i brudny, wszędzie pełno kurzu. Po kilku godzinach czyste niebieskie mundurki dzieci stają się szarawe. Kolejny dzień nie ma prądu, woda jest dość zimna. Podstawowy posiłek dnia to injera, rodzaj płaskiego pieczywa na zakwasie chlebowym. Główne owoce, jakie się tu je to awokado i banany. Ludzie żyją bardzo skromnie, w domach nie ma dekoracji, tapet, dywanów, zbyt dużo mebli. Ale tą szarzyznę przemieniają ludzie. Dzieci w przedszkolu, zakupy w małych sklepikach, filiżanka kawy lub herbaty, czasem ananasy przywiezione na taczce przez chłopaków z wiosek. Nawet jeśli nie ktoś nie zna języka i nie rozmawia zbyt wiele, bo język amaric dla Europejczyka jest trudny, to pozostaje uśmiech, miły gest – mowa rozumiana na całym świecie.
Tutaj codziennością jest przewożenie kilkanaściorga dzieci w wielkim ścisku na gari. To konny środek transportu – trzeba się mocno trzymać, aby nie spaść na drogę. Wciąż widzi się pięciolatki idące same środkiem ulicy, niemal wchodzące pod koła samochodów albo maluchy bawiące się w brudnej kałuży. I nikogo miejscowego taki widok nie trwoży.
Czego doświadcza mały człowiek, kiedy nie musi całego dnia spędzać biegając po okolicy albo pracując? Rano ubiera się w mundurek, pakuje plecak, w drodze do szkoły spotyka rówieśników. A w szkole ktoś na niego czeka. Dziecko czuje, że ktoś się o nie troszczy, pilnuje, żeby było czyste i punktualne, że ktoś od niego wymaga. Każdego dnia życie ma cel, a codzienne wstawanie sens. W taki sposób realnie widać efekty Waszej pomocy.
*Artykuł na podstawie wspomnień Agnieszki Truchan, wolontariuszki misyjnej.