Czasem jestem na misjach i coś wydaje mi się bez sensu. Wbrew logice. Dziś jestem kolejny dzień na próbie do przedstawienia przed zakończeniem roku szkolnego. Czuję się bezużyteczna. Po raz kolejny patrzę, jak dzieci śpiewają te same piosenki. Nie jestem w stanie nic pomóc. Siedzę i patrzę. Część dzieci stoi na zewnątrz. Mają wejść do sali podczas jednej z piosenek. Wychodzę do nich. Jest bardzo zimno. Stereotypem Afryki są upały. W lipcu w Etiopii jest pora deszczowa. Dziś przez całą noc i poranek pada deszcz. Część dzieci jest ubrana w bluzki z długim rękawem, kilkoro ma kurtkę lub płaszczyk. Większość założyła dziś sandały lub klapki. Na ich widok robi mi się jeszcze zimniej. Wśród niskich przedszkolaków wyróżnia się jedna dużo wyższa dziewczyna. Widzę ją po raz pierwszy. Podchodzi do mnie i mnie przytula. Pytam ją o jej imię. Etiopczycy często przedstawiając się wymieniają zamiast nazwiska imię swojego ojca lub dziadka. Powtarzam, by zapamiętać: Tyblet, Tyblet.
Dziewczyna, która mówi po angielsku, okazuje się, że przyprowadziła do przedszkola młodszą siostrę. Wyjaśnia, że ma tylko mamę, 5 braci i 2 siostry.
Zaczyna grać muzyka. Przedszkolaki wchodzą do sali. Żegnam się z Tyblet, ale ona jakoś nie chce odejść. Wchodzi za mną do pomieszczenia. Siadamy z tyłu sali i milcząc, przyglądamy się próbie. Nauczycielki nie reagują. Patrzą przychylnie, że może zostać.
Nagle słyszę znajome słowa… „Bel Ab, Bel Ełd…”. Wstajemy i czynimy znak krzyża, po którym rozpoczynamy modlitwę „Ojcze nasz” w języku amharskim.
Próba trwa dalej. Od momentu przyjazdu do kraju 13 miesięcy słońca chciałam nauczyć się modlić w języku amharskim. Dziś wzięłam ze sobą zeszyt, by zapisać kilka swoich myśli. Pytam Tyblet czy nauczy mnie słów modlitwy. Nastolatka z cierpliwością wymawia kilkukrotnie słowa, abym mogła zapisać je fonetycznie.
Mój wzrok skupia się na jej nogach. Ubrana jest w spódnicę rozdartą na szwie, a na stopach ma męskie klapki. Tutaj w Afryce nikt za bardzo się nie przejmuje czy ma damskie czy męskie obuwie… Odruchowo dotykam jej stóp. Są zmarznięte. Patrzę na swoje kryte buty. Dziś założyłam grube skarpety. Odruchowo je zdejmuje i wręczam Tyblet. Dziewczyna otrzepuje bród ze stóp i wkłada skarpety. Uśmiecha się z wdzięcznością. Przytulam ją, by jeszcze choć trochę ją ogrzać. Próbujemy wspólnie naprawić szew w spódnicy. Za igłę służy nam długopis. Kreatywność nie ma końca.
Próba się dłuży.
Wyjaśniam zasady gry w kółko i krzyżyk. Potem Tyblet pokazuje mi inną grę, w którą gramy przez kolejny kwadrans. Mówię, że ma pięknie zaplecione warkocze. Spontanicznie proponuje mi, że może mi zrobić podobną fryzurę. Próba powoli dobiega końca, więc umawiamy się na inny dzień. Do sali wchodzi chłopak ze szkoły. Przedstawia się, bierze ode mnie zeszyt i zaczyna rysować kropki. Po chwili okazuje się, że to kolejna gra. Mamy zajęcie do końca próby.
Przedszkolaki wychodzą z sali. Tyblet spotyka swoją siostrę. Obie trzęsą się z zimna. Tulę je mocno, bo znów robi mi się przykro. Przytulone idziemy dalej. Żegnamy się przy bramie. Czy jak wrócą do swojego domu, będą miały możliwość ogrzania się? Czy mają cieplejsze ubrania lub koc?
Wracam do domu wolontariuszy. Zakładam skarpetki. Gotuje wodę na herbatę z imbirem, by się rozgrzać. Myślę o Tyblet i jej siostrze. Czasem jestem na misjach i coś wydaje mi się bez sensu. Dla mnie może być bez sensu. Ale Bóg przychodzi nawet w moim braku logiki. Daje mi wtedy codzienne, niespodziewane spotkania, które zostaną w sercu i pamięci na zawsze.
Katarzyna Andziak
Dilla, Etiopia