Julia, Adwent i Boże Narodzenie spędza na wolontariacie misyjnym w Zambii. Napisała list do młodych ludzi, którzy przechodzą formację dla wolontariuszy. Wspomina w nim, jak przeżywa ten czas z dala od polskiego domu. Przeczytajcie fragment jej listu.
Być może dla Was to zupełnie naturalne, że spędzacie je z rodziną i najbliższymi (dla mnie do teraz też zwykle było to czymś oczywistym), ale jeśli przygotowujecie się do wylotu, to doceńcie to i przygotujcie się mentalnie na tę możliwość, że w kolejnym roku będziecie na drugim końcu świata. Mną w tej kwestii targają różne emocje. Z jednej strony ciekawość innej kultury, tradycji, jakieś oczekiwania, radość ze wspólnoty, która tu na miejscu wcale nie musi być ograniczona do pięciu domowników, tylko cały hol w oratorium przygotowywany jest do wspólnej celebracji. Z drugiej strony mam poczucie ściśniętego gardła i nie do końca wiem, jak przeżyć święta bez tych, dzięki którym te momenty zawsze były wyjątkowe… Napisał do mnie zaprzyjaźniony ksiądz, że pamięta swoje pierwsze święta Bożego Narodzenia poza domem i, że od tamtego czasu już nigdy nie były one dla niego takie same.
Nasz adwent różni się od tego, do którego przywykłam – wrocławskie roraty ze śniadaniem, przyjaciółmi, rekolekcje, częste dni skupienia, reklamy i przypominajki, miasto pełne kolorowych lampek, świecidełek i choinka na środku rynku – jakoś tak samoistnie nastrajały człowieka. W naszej okolicy jedynym przystrojonym w łańcuchy miejscem jest supermarket, z wielkim napisem „Merry Christmas Shoprite”, a adwentowych symboli można doszukać się tylko na ołtarzu kościoła w postaci czterech świec. To duże wyzwanie, by wśród tej biedy samemu znaleźć sposób na podtrzymanie całej tej radości oczekiwania, bycia świadkiem i dzieckiem Bożym, które jak nikt inny czeka na Jego przyjście.
Ostatnio często wystawiane jesteśmy na próbę – podczas gdy my chcemy ułatwić komuś życie – dostajemy po głowie, bo ktoś to wykorzystał w sposób zupełnie oczywisty dla tej kultury, a dla nas jednak zaskakujący. Rozczarowanie za rozczarowaniem, taki był ostatni tydzień, do tego stopnia, że jedna drugą musiała potrząsnąć i przypomnieć sobie, że to nie Europa i trzeba mieć trochę więcej oleju w głowie w kwestii zaufania.
Prowadzimy w oratorium zajęcia taneczne, które przyjęły się lepiej, niż się spodziewałyśmy. Wyobraźcie sobie jak wśród tych wszystkich uzdolnionych dzieci, dwie białe próbują zasiać w nich ziarno walca wiedeńskiego, salsy albo cza-czę! Mamy przy tym niezły ubaw, ale dumna jestem z nich okrutnie, bo naprawdę szybko łapią i dobrze im to wychodzi – szczególnie dziewczynkom, chłopcy czasem się stresują i brakuje im tych zdolności do „prowadzenia” w tańcu, w końcu nikt tu nie tańczy w parach. Sylwester zapowiada się huczny, ma przyjechać do nas gość specjalny, a każda grupka działająca przy oratorium przygotowuje swoje pokazy. Więc i przed nami staje to trudne zadanie! Mam nadzieje, że podołamy.
Julia Walach
Mansa, Zambia