Kobieta w ciąży umiera. Dziecko razem z nią. Nie wiedziała, że spodziewa się bliźniaków. Nie dotarła do punktu medycznego, nikt nie wiedział, jak jej pomóc. Śmierć, której być nie powinno.

W Kongo większych miastach funkcjonują państwowe szpitale i punkty medyczne. Gorsza sytuacja jest na wsiach, gdzie zdarza się, że w pobliżu kilkunastu kilometrów nie ma nawet małego punktu medycznego. Opieka zdrowotna jest płatna, dlatego na leczenie stać tylko bogatszych mieszkańców.

W szpitalu za wszystko trzeba płacić: konsultację u lekarza, lekarstwa, igły, strzykawki. Pacjent płaci za wizytę i otrzymuje receptę. Idzie z nią do szpitalnej kasy, wraca, otrzymuje lekarstwa. Jeśli nie pomagają, otrzymuje następną receptę, znów idzie do kasy, żeby ją wykupić i wraca na oddział. Potrzeba kroplówka? Znów trzeba iść do kasy. Czasami przypomina to bieganinę: sala, lekarz, kasa szpitalna, lekarz, sala, kasa szpitalna. I tak mija dzień w szpitalu. Jeśli pacjent nie może chodzić, bo jest za słaby, to do kasy biega rodzina lub ktoś życzliwy z personelu.

Kobieta i 11 dzieci

Mieszka na wsi pod jednym dachem z 11 dziećmi. Zajmuje się czwórką własnych dzieci i siódemką wnucząt. Jedna z jej córek zginęła w wypadku samochodowym. Druga podczas porodu. Nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii. Ciąża przebiegało standardowo, poród rozpoczął się bez komplikacji. Kobieta urodziła zdrowe dziecko, ojciec odciął pępowinę, zajął się noworodkiem. Rodzina cieszyła się z powiększenia rodziny. Niestety nikt nie wiedział, że to ciąża bliźniacza. Drugie dziecko zostało w macicy. Kobieta leżała, jej stan się pogarszał. Nikt nie zareagował, bo w wiosce i w jej pobliżu nie było punktu medycznego i możliwości wykonania badań.

Kobieta i jej nienarodzone dziecko zmarli. Mąż wpadł w rozpacz. Narodziny dziecka skończyły się tragedią. Zamiast radości, na twarzy wymalowany był smutek, a po policzkach ciekły łzy. Wnuczkami, które straciły matki, zajęła się babcia. Starała się zapewnić swoim dzieciom i wnukom ubranie i jedzenie. Niestety, znalazła się na skraju załamania nerwowego. Codzienne trudności i samotność przerosły jej siły. Dzieci płakały z głodu, a ona nie miała ich czym nakarmić. Ich krzyk stał się większą katorgą niż własny głód. Bezsilność. Bywało, że uciekała z domu, bo jej serce nie wytrzymywało bólu, jaki czuła.

Pomogły jej siostry zakonne. Misjonarki Miłości zaczęły przywozić do jej domu jedzenie, a salezjanki dały możliwość pracy. Kupiły jej worek mąki z manioku. Kobieta przyrządza z niej kongijskie fast foody. Gotuje, formuje prostokątny, owija liśćmi manioku i sprzedaje na ulicy. Jeden worek mąki z manioku zwraca się trzykrotnie.

Cel przychodnia

Siostra Barbara Kiraga ukończyła studia z pielęgniarstwa. Jej wiedza niejednokrotnie pomogła wrócić chorym do zdrowia. Od styczniu 2018 roku rozpoczęła pracę w szpitalu prowadzonym przez siostry dominikanki. Ten mały szpital w Kongo istnieje od 60 lat i jako jedyny w tym kraju otrzymuje dofinansowanie państwowe, bo rząd nie wspiera prywatnych szpitali i punktów medycznych. Siostry dominikanki mają proste zasady przyjęcia: przy zapisie pobierają małą opłatę, za którą pacjent otrzymuje pakiet trzech wizyt u lekarza i wszystkie lekarstwa. Pacjent bez dodatkowym zmartwień może wracać do zdrowia.

Na terenie, który otrzymały, siostry chcą otworzyć punkt medyczny. W pobliżu znajduje się kilka wiosek, ale nie ma żadnej przychodni. To kropla w morzu potrzeb, jednak każda pomoc jest ważna. Celem jest ratowanie życia.

Magdalena Piórek

*Artykuł na podstawie wywiadu z s. Barbarą Kiragą FMA