Rozmowa przeprowadzona 30 marca 2022 r. z dwoma rodzinami z Mariupola, które znalazły schronienie w domu salezjańskim we Lwowie.

Jana: Nazywam się Jana. Przyjechałam z małego miasteczka Doszkiwka, to obwód Ługański.
Natalia: Nazywam się Natalia. Jestem z obwodu Ługańskiego.

Macie dzieci?

Natalia: Moja jest Lesia, Kasandra, Alona i Maksym.
Jana: Moje dzieciaczki to Denyska, Włodzik i Daniel.

Jak nazywa się pies?

Natalia: Lizun tzn. całuśny.

Opowiedzcie troszkę historii, czyli jak przyjechaliście do Lwowa, co się stało i jak to się odbyło?

Jana: Mieliśmy plany na wiosnę, chcieliśmy posadzić w donicach kwiaty na balkonie. Byliśmy w dobrym nastroju, chcieliśmy, by było już ciepło.
24 lutego usłyszeliśmy dźwięki spadających granatów. Przestraszyliśmy się bardzo, choć to było daleko… nie tak blisko, ale było to przerażające. W naszym miasteczku zaczęła się panika, wszyscy zaczęli kupować ze sklepów niezbędne rzeczy. Karty bankowe nie działały. Banki nie były otwarte, poczta też nie pracowała. Kupiliśmy, co mogliśmy. Jedzenia nie było zbyt dużo. Nam nic nie przywozili, sklepy były puste.
Zapasów starczyło nam na ok. 2,5 tygodnia. Było nam coraz trudniej. Nie było światła ani gazu, dlatego mieszkaliśmy w jednym pokoju. Każdy dzień był coraz bardziej przerażający od poprzedniego. W domach chowaliśmy się pod wielkimi materacami. W oknach też ustawiliśmy materace, chroniliśmy dzieci, jak tylko mogliśmy.
Kiedy nie mieliśmy już jedzenia, to razem z sąsiadami przygotowaliśmy posiłki z tego, co nam zostało, razem, by nasze rodziny jakoś przeżyły.
Później przyszedł straszny dzień – 19 marca – na nasze budynki spadły bomby. To było przerażające. Chroniliśmy dzieci, nakrywaliśmy kołdrami, o sobie już nie myśleliśmy, przykrywaliśmy je materacami i tak było tego za mało. Było bardzo strasznie… przerażająco…
Dzieci krzyczały bardzo głośno. My czekaliśmy na dużym korytarzu, później wszyscy biegliśmy przez boisko piłkarskie do szkoły, gdzie był schron i zeszliśmy na dół. W szkole było bezpieczniej niż w naszych domach. Zaczęliśmy mieszkać w podziemiach, tam poznałam Nataszę.
Z Nataszą zaprzyjaźniliśmy się, ona też mieszkała w szkole. Zaczęłyśmy wspólnie przygotowywać posiłki. Babcie i dziadków, którzy byli w szkole, też karmiliśmy. Oni szukali schronienia, bali się zostać w domach. W szkole nie było światła, ale były świeczki, było jedzenie. My już nie byliśmy tak głodni, ale dla nas to wszystko, cała ta sytuacja była przerażająca. Byliśmy tam do momentu, gdy bomby zaczęły spadać coraz częściej, coraz mocniej. Pod szkołę przyjechały czołgi, one się zgubiły. To były nasze czołgi, ukraińskie. Byliśmy tak bardzo przerażeni, nasze nogi były jak z waty, jakby nie były nasze.
Bombardowania zaczęły się również na terenie szkoły. Zaczęliśmy błagać o pomoc i nam pomogła nasza dyrektorka. Ona porozumiała się z grupą osób z drugiego rejonu i oni przysłali po nas autobus. Nas, 40 osób, wywieźli autobusem o 9 godzinie i dowieźli do miasta Zatariowki.
Później pociągiem jechaliśmy do Lwowa. Błagaliśmy o pomoc. Jechaliśmy donikąd, nas nie miał kto przyjąć, nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Jechaliśmy tak po prostu, szukać pokoju.
Przyjechaliśmy na dworzec. Przywitali nas wolontariusze, którzy rozmieścili nas na materacach, dali kołdry, poduszki i nasze dzieciaczki zasnęły. My nie mogliśmy zasnąć. W naszych duszach nie było spokoju, my nie wiedzieliśmy, gdzie podziać się z naszymi dziećmi.
Rano, mnie i Nataszy pomogli lekarze, bo źle się poczułyśmy. Mierzyli nam ciśnienie, dawali leki uspokajające, ale i tak nie mogliśmy nic zjeść.
Później Natasza zadzwoniła do ks. Olecha, salezjanina. On zadzwonił do współbraci we Lwowie i nam pomogli. Bóg się nad nami zmiłował i nas zabrali.
Kiedy przyjechaliśmy do salezjanów we Lwowie, nakarmili nas. Potem umyłyśmy nasze dzieciaczki, położyłyśmy do czystej pościel, zasnęły. To wszystko dla nas skończyło się jak cud i jesteśmy wam bardzo wdzięczni.
Ja nie wiem, co byłoby, gdyby nie wasza pomoc. Jak byśmy dalej żyli, dziękujemy ogromnie. Dziękujemy.

Jakie macie plany?

Jana: Chcę doczekać się powrotu mojego męża, który został tam. Bardzo się boję. Błagam Boga, żeby on przeżył i żebyśmy byli razem. Gdy znowu będziemy razem, odbudujemy budynki, wszystko będzie dobrze.
Natalia: W dniu moich urodzin rozpoczęła się wojna.
Jana: Również mój mąż 18 marca obchodził swoje urodziny, razem świętowaliśmy. Mój mąż pali, a nie było papierosów. My z naszą sąsiadką same zrobiłyśmy papierosy. Nie wiedziałyśmy, co mu dać. Był to nasz prezent.
Natalia: A ja miałam prezent od razu, z samego rana, 23 marca poszłam do pracy na noc.
W domu mówicie po rosyjsku?
Natalia: Nie, u nas jest dialekt, język rosyjski z ukraińskim razem.
Co uważacie teraz, w takiej sytuacji o Rosji?
Jana: Myślimy o tym, żeby uspokoiła się sytuacja, żeby zapanował pokój. Żeby porozumieli się ze sobą w pokoju.
Natalia: Żeby oni się porozumieli w pokoju. Tam też walczą młodzi chłopcy z Rosji. I u nas także chłopcy z Ukrainy, młodzi giną.
Jana: Śmierć nie jest dla nikogo na rękę.
Natalia: I każda mama chce, żeby jej dziecko wróciło do domu żywe.
Jana: Chcemy pokoju.

Jakie jest Wasze odczucie do Rosji, która prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie? Czy odczuwacie złość? Nienawiść? Ból?

Natalia: Nie da się opisać tego bólu, który jest w nas, zupełnie nie da się opisać. Ból taki, że zostaliśmy bez niczego.
Jana: Jest ból. Liczyliśmy każdy grosz, nigdzie nie jeździliśmy, nie miałyśmy wakacji. Na każdy grosz zapracowaliśmy własnymi rękami. Wszystko robiliśmy dla przyszłości.
Nie ma w Was nienawiści?
Natalia: Agresji nie ma. W tym problem, że ja rozumiem każdą mamę.
Jana: Wszystko to, każde działanie jest niepotrzebne.
A poczucie niesprawiedliwości? Dlaczego tak?
Natalia: To wszystko nie zależy od zwykłych ludzi, a zależy od przywódców.
Natalio, a gdzie został Twój mąż?
Natalia: On został w domu, ale tam już nie zostało nic, zupełnie nic.
Chłopcy, co Wy o tym myślicie? Co myślicie o wojnie, Rosji? Jak myślicie?
Maksym: To, co było piękne, zostało zniszczone. Nie podoba nam się, że Rosja z Ukrainą nie mogą dojść do porozumienia. Życie staje się bezsensowne.
A ty co myślisz na temat wojny?
Kasandra: To przerażające.
Natalia: Wojna zaczęła się, kiedy wszyscy byliśmy w domu. Później mieszkaliśmy w szkole. Przez miesiąc i dwa dni moja rodzina żyła bez światła, bez wody, bez niczego.

Czy zostawiliście kogoś, kto jest Wam bliski?

Maksym: Dziadka, moją koleżankę.
Natalia: Został mój brat, bratowa i dwoje małych dzieci.
Jana: Została siostra mojego męża, jej mąż i dwoje małych dzieci.