Dwa tygodnie temu minęły trzy miesiące jak jestem w Afryce. To już ponad 100 dni. Pamiętam jak jeszcze nie dawno oglądałem rolkę z nagłówkiem “Filip i Rafał są już w Kenii trzy tygodnie”. Czas płynie tu niezwykle szybko, tak samo zmiany, które zachodzą i w nas są niezwykłe.

 

Parę dni temu wróciłem z Malawi, gdzie miałem przyjemność odwiedzić Księdza Czesława, Basię i Adę oraz dwie salezjańskie placówki w tym trzecim najbiedniejszym kraju Afryki. Udało mi się również poznać wychowanków salezjańskiej szkoły w Nkhotakhota oraz dzieci z oratorium.

Afryka ma wiele twarzy, czasem mam wrażenie, że każdego dnia pokazuje mi nowy wyraz. W Malawi zobaczyłem kompletnie inną i różną od moich doświadczeń twarz. Doświadczyłem dzikiej oraz strasznie biednej, lecz tak bardzo jak nigdy wcześniej uśmiechniętej i pogodnej. Do tej pory żyłem w wielkim prawie 6-cio milionowym mieście, które jest niebezpieczne i bardzo szorstkie. Tutaj widok białego na ulicy nie wywołuje zaskoczenia, lecz niekiedy nawet złość. Doświadczenie i ludzie, których poznajemy w Nairobi są zupełnie inne niż w Malawi. Nawet praca z młodzieżą jest kompletnie inna. Tam biały człowiek na ulicy wzbudza sensacje oraz często wiele uśmiechów. Ani przez moment nie czułem się niebezpiecznie, lecz z każdej strony czułem ciepło.

Gdy dojechaliśmy do Nkhotakhota przywitało nas oratorium pełne uśmiechniętych dzieci, które przybiegały, aby nas przytulać. Atmosfera była bardzo rodzinna i widać było, że nasi podopieczni również na miarę możliwości byli zadbani, mimo często podartych ubrań. Z naszymi chłopcami ulicy, którzy kochają czasem w kompletnie inny sposób ma to często zupełnie inny przebieg. Nasi chłopcy nie doświadczyli tak wiele ciepła ze strony rodziny, a spędzali swoje dzieciństwo na ulicy wśród narkotyków, gwałtów i przemocy. Tak bardzo się cieszyłem widząc, że w tak wielkiej biedzie w tak wielkiej beznadziei widzę tak wiele małych uśmiechów, które szukają uwagi, zabawy i miłości. To doświadczenie kompletnie zwaliło mnie z nóg.

Te dzieci na nic nie narzekały po prostu cieszyły się każdą chwilą. Salezjanie pracujący w Malawi dają dzieciom i młodzieży wiele uwagi, wiele radości, miłości, ale też i wykształcenie. Nauczyłem się, że to właśnie wykształcenie tutaj jest najważniejsze, bez niego nic się nie da zrobić, a niestety jest strasznie drogie.

Nasze kraje i nasze dzieci różnią się w swoich problemach, doświadczeniach, ale mimo wszystko to co je spaja to poszukiwanie miłości, uwagi i uśmiechu. Dobrze jest widzieć, że duch księdza Bosko jest tam gdziekolwiek nie pojadę.

Afryka jest uśmiechnięta i każda jej twarz kocha na swój własny indywidualny sposób, czasem ciężki do zrozumienia dla Europejczyków. Często nie potrafimy się uśmiechać mając wszystko. Nie doceniamy tego jak wielką wartością jest móc jeść mięso, mieć rodzinę, wykształcenie, spokojne, miejsce do życia, środki transportu, zadbane ulice, zadbane domy, spokojne dzieciństwo oraz wolność.

Do wioski nieopodal Nkhotakhota pojechaliśmy na ślub, gdzie panna młoda w ubogim kościele pośrodku niczego miała na sobie piękną białą suknię, a pan młody T-shirt i z lekka niedopasowany garnitur. Goście, którzy uczestniczyli w Mszy świętej też bardzo często byli bardzo skromnie ubrani, a mimo to, tak wiele w nich było radości. Aż trudno sobie wyobrazić, jak dużo kosztowało tę dwójkę młodych ludzi znalezienie, kupienie, może pożyczenie pięknej zadbanej białej sukni z welonem. Naszło mnie na rozmyślanie dlaczego w tak wielkiej biedzie akurat tak ważna była ta biała suknia. Ci ludzie też mają marzenia, też oglądają filmy, też marzą o wielkiej miłości, o pięknym weselu, ale nie mają takich możliwości. Gdy jechaliśmy na wioskę, czy to na ślub, czy na Mszę świętą, po całej uroczystości mieszkańcy przygotowywali dla nas posiłek. Na początku nie za bardzo chciałem jeść, z uwagi na mój europejski żołądek, ale zrozumiałem że ci ludzie dając nam produkty takie jak ryż, czy jajko i to w dodatku strasznie słone (sól jest tu wielkim przysmakiem), które są tak ciężko dostępne i drogie, dają nam wielki wyraz swojego szacunku.

W Malawi spotkało mnie coś czego nie doświadczyłem w Kenii. Ciężko jest żyjąc w wielkim mieście, w którym mamy wiele rzeczy tak jak w Europie, w którym mogę pójść do sklepu i kupić sobie niemal to samo co w Polsce, doświadczyć tak wielkiej rodzinności, miłości, uważności, troski i dzielenia się. Te przeżycia pozwoliły nabrać mi dystansu i patrzeć z niego na rzeczywistość. Afryka uczy mnie dojrzewać, ale niewątpliwie Malawi, które też ma w sobie wiele szorstkości i surowości pomogło mi postawić na tej ścieżce kolejny krok. Nasi chłopcy w połowie grudnia po dniu spędzonym z rodzicami, wyjechali do swoich rodzin.

Dzień, w którym rodzice chłopców przyjechali do nas na długo zapadnie mi w pamięci. Niesamowita była ich radość, gdy po tak długiej rozłące zobaczyli rodziców i opiekunów z rodzin. Mimo, że ich przeszłość była niewyobrażalnie ciężka, to oni jednak cały czas chcą być dziećmi i potrzebują zaufania oraz autorytetu rodzica. Często wracają do wielkiej biedy, ale robią to z uśmiechem na ustach. Już za parę dni wrócą po przerwie świątecznej, aby móc po procesie rehabilitacji i transformacji podjąć edukację w prawdziwej szkole, gdzie cały czas będą pod opieką salezjanów. A do nas niebawem przyjadą kolejni chłopcy księdza Bosko z ulic Nairobi, aby móc przejść tą samą drogę co ich poprzednicy. Otaczajcie modlitwą naszych chłopców i ich rodziny, wiem jak bardzo jej potrzebują.

Filip Pokrzywnicki,
pracuje w Nairobi w Kenii