Zanim zgłosiłam się na formację miałam wyobrażenie, że mieszkanie na misjach będą musiała sobie zorganizować sama. Wybudować szałas, wykopać dołek i myć się w wiadrze. Tymczasem okazuje się, że domek jest, na dodatek murowany. Ma szyby, a nawet moskitiery w oknach. Jest wyposażony w niezbędne media, a każda z nas ma swój pokój. Spanie odbywa się na normalnym łóżku, a nie gołej posadzce czy snopku siana. Mamy salon z aneksem kuchennym, łazienkę z sedesem oraz prysznicem. Oczywiście są pewne niedogodności, które nie są bardzo problematyczne. Zdarza się kąpiel w zimnej wodzie, bo z niewiadomych przyczyn czasem ciepłej brakuje. Ma to miejsce nie częściej niż 2-3 dni w tygodniu. Ponadto czasami nie ma prądu. Wyłączenia nie trwają jednak dłużej niż kilka godzin. Nie mogę powiedzieć, żeby była to jakaś wielka tragedia.
Apropos prądu, już pierwszego dnia miałyśmy zderzenie z tutejszymi standardami. Przyjeżdżamy do domku, każda ma telefon na wyczerpaniu, więc jedna z pierwszych czynności to szukanie gniazdek. Tych akurat nie brakuje, ale są zgoła inne niż te, których używamy w Polsce. Oczywiście nie przyszło mi do głowy, żeby zainteresować się tematem wcześniej i zaopatrzyć się w przejściówki (mimo, że mój brat, “złoty elektryk” sugerował, żebym podpytała, jak wygląda tutaj kwestia gniazdek i prądu). Dzięki radzie księdza Pawła i przywiezionym z Polski rozgałęziaczom, udało się ów problem rozwiązać sposobem. Daje się włożyć polski rozgałęźnik, jeśli w jeden z otworów (oczywiście nie ten, który jest w bezpośredniej łączności z prądem) włoży się coś cienkiego. My używamy w tym celu patyczka po lizaku. Wówczas w środku coś się poluzowuje i można wjechać z wtyczką, która ma grubsze bolce, niż te zambijskie.
Komunikacja i transport
Teraz kilka słów o tym, jak mają się sprawy z zambijską komunikacją i usługami. W Zambii obowiązuje ruch lewostronny. Trochę ciężko się przestawić, na szczęście nie ja muszę prowadzić auto, więc mogę delektować się jazdą niczym w odbiciu lustrzanym. Ulice, szczególnie te miejskie, wyglądają podobnie do europejskich: asfaltowa wylewka, pas zieleni oddzielający dwie jezdnie, masa bilbordów. Ruch na ulicach jest spory. Chodników dla pieszych brak, więc poruszają się poboczem. Przejścia dla pieszych to również bardzo rzadki widok. Chcąc przebić się przez ulicę, trzeba po prostu ładować się między samochodami, ale z zachowaniem pewnej ostrożności. W odpowiednim momencie trzeba wymusić na samochodzie, aby się zatrzymał, albo zdążyć przebiec, zanim nadjedzie.
Jeżeli chodzi o krajobraz miejski Lusaki, to na każdym kroku mija się wspomniane bilbordy. Zabudowa jest raczej niska, gdzieniegdzie w tle widać wysokie budynki, biurowce czy wieżowce. Stanowią one jednak niewielki procent tkanki miejskiej. Dużo osób porusza się pieszo. Na środku ulicy mija się ludzi, którzy zarabiają na życie handlem ulicznym. Europa ma zakupy internetowe, Afryka – zakupy drogowe. Czekając na zmianę światła, można skorzystać z usług ulicznych handlarzy, którzy kręcą się między samochodami. Oferują szeroką gamę produktów, takich jak: woda, słodkie napoje, drożdżówki, kiełbasa, papier toaletowy, zdrapki do telefonu, wszelkiej maści obuwie, warzywa, owoce.
Lusaka stwarza też możliwości transportu zbiorowego. Po mieście poruszają się busy, które wyglądają jak nyski. W taki autobus upycha się pasażerów w myśl zasady: „ile wlezie”. Myślę, że taki busik za każdym razem wiezie około 20-25 osób. Jadąc raz na zakupy, miałam przyjemność siedzieć na jednej kanapie z czwórką innych pasażerów, co wcale nie było takie niekomfortowe, biorąc pod uwagę fakt, że Ani przyszło wówczas jechać na prowizorycznym siedzeniu, za które służyło odwrócone do góry nogami wiadro. W autobusie panował tak nieprzeciętny ścisk, że nie byłabym nawet w stanie wyjąć telefonu, żeby zrobić zdjęcie. Co ciekawe, za podróż na tym samym odcinku płaci się różne kwoty, w zależności od tego, czy jedzie się do miejsca docelowego, czy się z niego wraca. Na przykład jadąc do Cosmopolitan Mall (rodzaj pasażu handlowego), zapłaciłyśmy 5 kwacha za podróż oraz 8 kwacha za drogę powrotną.
Oczywiście można podróżować też autem. W Zambii znakomita większość kierowców porusza się pickupami, a widok pasażerów jadących na pace to norma. Również i nam udało się niejednokrotnie taką przejażdżkę „w bagażniku” uskutecznić.
Niemałe zaskoczenie przeżyłam podczas swoich pierwszych zakupów. W Lusace są supermarkety. Są nawet centra handlowe, klimatyzowane, ze sklepami lokalnych sieciówek, na środku znajdują się wysepki. Czułam się niemal tak samo jak w Złotych czy Arkadii (centra handlowe w Warszawie). Supermarkety są bardzo dobrze wyposażone. Można kupić zarówno artykuły spożywcze, jak również przemysłowe czy wykończeniowe. Ceny generalnie zbliżone są do tych jakie mamy w Polsce. Jak za zboże płaci się tutaj za kawę oraz szampony do włosów. 250 gramowy słoik kawy można kupić w cenie 95 kwacha, co równe jest około 30 złotych. Za szampon, który w Polsce kupi się za 15 złotych (lub za dyszkę na promocji w niemieckiej sieciówce), w Zambii trzeba zapłacić około 30-40 złotych.
Żaneta Kliszek
Wolontariuszka MWDB
Zambia, Lusaka