Ewelina Paździor, która pracuje obecnie na placówce sióstr salezjanek w Mansie w Zambii opowiada o misyjnym świętowaniu Bożego Narodzenia – o tym, co ją zaskoczyło, a co wywołało ciepłe wspomnienia.
Zbliżające się święta Bożego Narodzenia zainspirowały siostrę Josephine do zorganizowania dla dzieci z oratorium świątecznego spotkania. Idea była bardzo prosta, ale jednocześnie bogata w założeniu – ukazać dzieciom prawdziwe znaczenie przyjścia na świat Dzieciątka Jezus. Kiedy Siostra powiedziała mi o tym pomyśle, w głowie pojawiła się myśl o znanym mi dobrze z Polski przedświątecznym szale zakupowo-kuchenno-sprzątającym, na który poświęcamy 120% naszej energii. Tak naprawdę często zapominamy, że to nie wypasione prezenty są w tym czasie najważniejsze.
Na tydzień przed świętami na moją placówkę przyjechały Ania i Żaneta, które na co dzień pracują w stolicy Zambii w City of Hope. Chcąc się dowiedzieć, jak w Mansie wyglądają święta, przez kilka dni próbowałyśmy podpytać sióstr na mojej placówce o ten temat i uzyskać też nieco rad, czy i jak my powinniśmy się przygotować. Zabawne było to, że w tym czasie nie było akurat na miejscu naszej przełożonej, a każda z sióstr, którą pytałyśmy, odpowiadała, że są to pierwsze jej święta tutaj, więc ciężko cokolwiek powiedzieć i doradzić. Wszystkie jednak zgodnie zapewniały, że jedno jest pewne – będziemy świętować przyjście na świat Dzieciny Bożej.
Msza wigilijna rozpoczęła się o godz. 18:00. Znając realia czasowe w Zambii, oszacowałyśmy, że Msza pewnie skończy się chwilę po godz. 20:00. Finalnie z kościoła wyszłyśmy około godziny 22:00, a w czasie Mszy „wytańczyłyśmy i wyśpiewałyśmy się za wszystkie czasy”! Liturgia okraszona była szeregiem tańców i pieśni, w które włączali się wszyscy zebrani wierni. Ludzie z uśmiechem na ustach uskuteczniali znane już nam „pląsy”, do których i my się przyłączałyśmy. Przed ołtarzem w odświętnych strojach tańczyły dziewczynki z opracowaną do perfekcji choreografią. Niektórym tutejszym kobietom w tańcu nie przeszkadzały nawet zawinięte w chitengach na ich plecach i śpiące pociechy. Na twarzach ludzi widać było autentyczną radość.
Po Mszy wspólnie z siostrami zasiadłyśmy do uroczystej kolacji połączonej z kolędowaniem i prezentami. I tutaj nasze kolejne zaskoczenie – stół nie ugina się od dwunastu potraw, nie ma sianka pod obrusem i tradycji dzielenia się opłatkiem! Było za to symboliczne „Merry Christmas”, a wśród dań pojawiły się produkty mięsne. Po kolacji nastąpiło zapowiedziane wcześniej kolędowanie i szukanie prezentów pod choinką. Mając już doświadczenie w śpiewaniu kolęd, wspólnie z Anią i Żanetą wykonałyśmy pastorałkę „Gore gwiazda Jezusowi” podrygując przy tym, jak na polską nutę przystało! Moja misyjna towarzyszka Lucya i siostry również odśpiewały kolędy w swoich ojczystych językach, dzięki czemu zrobiło się bardzo międzynarodowo. Przy szukaniu prezentów trzeba było wykazać się umiejętnościami tanecznymi. Każda z nas przy dźwiękach świątecznych piosenek podchodziła do przyozdobionej choinki (oczywiście sztucznej, z plastikowymi bombkami), w poszukiwaniu swojego prezentu. Towarzyszył temu śmiech i doping za każdy lepszy lub bardziej oryginalny krok taneczny. Wszyscy bawiliśmy się przy tym bardzo dobrze – jak na salezjańską wspólnotę przystało!
W Boże Narodzenie udałyśmy się na wspólny obiad z siostrami, na który przygotowałyśmy pierogi i szarlotkę. Siostrom nasze „popisowe dania” chyba przypadły do gustu, bo chętnie się nimi częstowały. One same przyrządziły mięso, shime, ryż i warzywa. No i były lody, bo bez nich w Zambii nie ma prawa bytu żadne świętowanie.
26 grudnia, który w Zambii jest normalnym dniem, spędziłyśmy u Polki, siostry Marty ze zgromadzenia Sióstr Służebniczek, która również posługuje na misjach w Mansie. Wymieniłyśmy się z nią pierogami, bo i ona takowe przygotowała, tyle że z nadzieniem z sera żółtego i cebulki. Zostałyśmy też ugoszczone czekoladowym ciastem i miałyśmy okazję wysłuchać kilku historii siostry, która pracuje na misjach 30 lat. Niektóre z nich przyprawiły nas o dreszczyk strachu. Mogłyśmy też… połamać się opłatkiem i złożyć sobie życzenia! Siostra, wiedząc, że ją odwiedzimy, zostawiła kawałek „białego chleba”, aby wspólnie z nami się nim przełamać. To był jeden z tych momentów, kiedy zrobiło nam się cieplej na sercu…
Ewelina Paździor,
Mansa, Zambia