10 września mija niecały tydzień od mojego przyjazdu do stolicy Sierra Leone – Freetown.
Powoli jestem wdrażana w tutejszą kulturę, zapoznawana z ludźmi i obowiązkami. Krok po kroku, jak mała dziewczynka podążam za wskazówkami i prośbami wypływającymi ze strony księży i nauczycieli. Czuję się tutaj lubiana i witana uśmiechem. Spotykam codziennie osoby, które się o mnie troszczą.
Jednym z moich obowiązków będzie asystowanie księdzu przy wizytach w więzieniu. Regularnie, bo w każdy wtorek i piątek rano będziemy jeździć do miejsca, gdzie przebywa ok. 1 500 mężczyzn. Najmłodsi więźniowie mają nawet 15-16 lat, natomiast najstarsi od 40 do 50 lat i w górę. We wtorki prowadzone są katechezy, a w jest piątki wspólna Msza święta z chrześcijanami. Celowo użyłam słowa „chrześcijanami”, ponieważ na Mszę chętnie przychodzą również baptyści, protestanci i oczywiście katolicy, których jest najmniej.
Dzisiaj mamy piątek, więc czas na Mszę świętą. Pojechało nas pięcioro. Ksiądz, troje dorosłych mężczyzn, którzy po drodze kupili dla więźniów wodę i ja, trochę nieświadoma, co mnie spotka. Przy głównej portierni strażnik przeszukał czy nie mamy przy sobie niebezpiecznych rzeczy i przez wielkie metalowe bramy zaczęliśmy przekraczać kolejne strefy. Każdą bramę pilnował strażnik. Szłam blisko księdza i strażnika, by zbytnio nie zachęcać więźniów do zaczepiania. Starałam się zachować ostrożność w drodze do miejsca, gdzie miała odbyć się Msza. Już po minięciu kilku zakrętów, dało się słyszeć głośne, męskie śpiewanie. W środku było jeszcze głośniej. Już po przekroczeniu progu salki katechetycznej, mój widok wzbudził zainteresowanie. Niektórzy uśmiechali się do mnie ciepło i życzliwie, a niektórzy mówili coś do mnie w kroi, języku lokalnym. Na to, co mogłam, reagowałam kulturalną odpowiedzią lub odwzajemniałam uśmiechem. Jedynie przy natłoku wielokrotnych pytań i okrzyków, które pojawiały się w drodze do celu, milczałam i według zalecenia strażnika uciekałam wzrokiem w drugą stronę. Wydawało mi się, że na Mszę przyjdzie niewiele osób, ale ku mojemu zdumieniu kolorowa salka na ok. 30 uczniów, przypominająca trochę dziecięcą kaplicę, była wypełniona po brzegi. W upale 30°C brakowało powietrza, by móc swobodnie oddychać. Gorąco i duszno. Widok był zdumiewający: wzniesione dłonie więźniów i modlitwa na głos, w dodatku przy zamkniętych oczach, utwierdził mnie w tym, że i więzienie może być źródłem wiary. Oni naprawdę się modlili. Widać było, że chcieli się modlić. Ich modlitwa przypominała mi uwielbienia w Polsce.
Msza odbyła się bardzo podobnie jak w Polsce. Trwała trochę dłużej niż godzinę. Charakterystyczne było to, że nie klęka się i po każdym przemówieniu księdza wychodził dopowiadający katecheta. Głośne śpiewy, lekkie bujanie się, klaskanie i podrygiwanie w rytm muzyki jest tradycją. Każdy to robi na swój własny sposób. Mniej lub bardziej śmielej. Męska scholka przygotowała się fenomenalnie. Grali na kilku bębnach, keyboardzie, perkusji i drewnianym instrumencie zrobionym z tykwy z przywiązaną dużą ilością kamyków. Potrząsanie tym instrumentem podtrzymywało jeszcze lepiej rytm. Większość więźniów miało ze sobą Biblię, w której śledzili wzrokiem treść Ewangelii czytaną przez celebransa. Posadzili mnie wysoko, bo obok księdza i ministranta na plastikowym krześle. Czułam się zbytnio wyróżniona, czego za specjalnie nie lubię. Najchętniej usiadłabym gdzieś w tle, ale doceniam ich zatroskanie o mnie.
Modlitwę ofiarowałam w ich intencji, bo co mogłam więcej zrobić? Uważam, że wyjątkowo trudno jest słuchać o Dobrej Nowinie, gdy wszyscy uważają Cię za przestępcę. To, że 18-letni młodzieniec ponosi konsekwencje za popełnione zło nie znaczy, że nie ma innych marzeń czy talentów, które chciałby w przyszłości realizować jak większość z nas.
Mam ogromną nadzieję, że nasze regularne spotkania umocnią nas wspólnie w przekonaniu, że w głębi każdego z nas jest ziarenko dobra, które potrafi uzdolnić do wzorowego postępowania. Tylko trzeba je najpierw dostrzec. Tak właśnie ewangelizujemy siebie nawzajem i pomagamy sobie poznać siebie oraz nasze człowieczeństwo. I to nie jest tak, że czerpie z tego tylko jedna strona.
Patrycja Dyda
Freetown, Sierra Leone
Źródło zdjęcia: pademba prison entrance