Nasze wyobrażenie Madagaskaru różni się nieco od tego co zastałyśmy na miejscu. Pomimo już prawie miesiąca spędzonego na miejscu, ciągle trudno jest nam się przyzwyczaić do niektórych rzeczy, a nowe stale się pojawiają. Zapach palonych śmieci, spadki w ziemi na metr na placu zabaw, czy krosty na ciele, które porobiły się od brudu, który dzieci z miłością wcierają w nas przytulając się, to część naszego i ich życia tutaj.

Na Madagaskarze jest teraz zimno i wilgotno, szczególnie rano i wieczorem, kiedy temperatura wynosi ok. 8°C. Owinięte w czapki, kaptury i trzy warstwy ubrań, czekałyśmy na dzieci. Jedno, ale nie jedyne z nich przyszło ubrane tylko w cienką bluzę, spodenki i klapki, włożyło rączkę w mój rękaw i wtuliło się we mnie na przywitanie. Ta rączka była tak mała, że zwinięta w pięść mieściła mi się cała w dłoni. Była lodowata. Zanim słońce przebiło się przez poranną mgłę, z pomocą w ogrzaniu się przyszedł nam taniec.

Ostatnio w oratorium pokazałyśmy dzieciom zabawę w klasy. Była jedna dziewczynka, której szczególnie spodobała się ta zabawa. Nie omijała żadnej kolejki, skakała wzwyż, w dal (i to bez nadepnięcia na linię), schylała się, zgarniała kamyk i siup na metę… A to wszystko z roczną siostrzyczką na rękach. Małe dzieci opiekują się swoim jeszcze młodszym rodzeństwem, bo rodzice muszą pracować, żeby zarobić na następny dzień.

Chłopaki często stali w kolejce, gdy wracałyśmy po zajęciach z oratorium. W kolejce za czym? Za jedzeniem. Ksiądz wychodzi z jadalni z miską, a panowie – każdy po kolei, dostaje łyżkę jogurtu z musli. I tak do momentu, aż miska będzie pusta. Nawet raz zostałyśmy wpuszczone przez najstarszego z nich jako przedostatnie w kolejkę.

Dzieci oglądają nas z każdej możliwej strony. Dotykają każdego pieprzyka, wytkną najmniejszego pryszcza (nazywając wszystko po malgasku, żebyśmy nie miały wątpliwości) a włosy zaplatają nam średnio 5 razy dziennie. Ostatnio dziewczynka trzymając Milę zaczęła głaskać jej rękę i się do niej przytulać, mówiąc “kotek, kotek”. Jak możecie się domyślić tutaj rzadko kto ma włosy na rękach. Ta ciekawość i wrażliwość jest czymś, z czym mamy do czynienia od samego początku, a wciąż i dla nich i dla nas jest to coś niesamowitego. Uczymy się siebie (i od siebie) nawzajem.

Dużej ilości rzeczy tutaj nie rozumiem, czuję się bezsilna wobec rażącej nierówności społecznej, wobec nieprawidłowości jaka dotyka niczego winne dzieci, wobec przypadku jaki zdecydował o tym, że ja dostałam takie życie, jakie mam, a im przydzielono zupełnie inne. Nie wiem czy gorsze życie, na pewno trudniejsze. Bardzo wartościowe, pełne wiary, nadziei i miłości, ale w tym wszystkim bardzo trudne.

Powierzam Wam ich w modlitwie.

Alicja Matusiak,
Fianarantsoa, Madagaskar