Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…
To powiedzenie zawsze kojarzyło mi się z pogrzebem. Ktoś umiera i siłą rzeczy odchodzi.
Ale teraz nabiera innego znaczenia. Ludzie nie odchodzą tylko wtedy, kiedy ich serce przestaje bić.
Każdy etap życia przynosi nam nowe trudności, miejsca i osoby. Ale i zabiera, to wszystko, do czego przywykliśmy. Ludzie przychodzą i odchodzą. Spotykamy ich wszędzie. Tych w kolejce do kasy w sklepie, w pociągu, szkole, kawiarni, pracy, podczas podróży…
Nikt i nic nie jest na zawsze.
Chwila nigdy nie wróci, a przyjaciele odejdą w poszukiwaniu innych możliwości i przygód.
Każdego dnia śpieszymy się do pracy, szkoły, na spotkania, autobus…
Ale czy śpieszymy się kochać?
„Na miłość przyjdzie czas” – tak często wypowiadane słowa wśród wielu z nas.
Wydaje mi się, że to właśnie miłość jest jedynym powodem do pośpiechu. Bo mamy tylko teraz! Kto powiedział, że jutro przyjdzie na pewno i będzie takie, jakie mamy oczekiwania?
Pożegnania.
Zauważam, jak bardzo czas umyka mi przez palce. Jak wiele jeszcze chciałam zrobić, a jak bardzo nie będę w stanie.
Rodzinne ciepło, które dostaję tu każdego dnia, z pewnością ogrzeje mnie jeszcze długo po powrocie do Polski.
Żegnam się z tymi, którzy odchodzą przede mną:
– chłopcy zabierani na wakacje do domów,
– jeden z przyjaciół przenoszący się do innego centrum Don Bosco,
– całkiem niedługo pożegnania z chłopcami w Boys Townie.
Dom to nie budynek, a ludzie, którzy tworzą wspólnotę.
Dom to ty i ja, dający schronienie innym podczas każdego gorzkiego deszczu codzienności.
Dom to otwarte drzwi i gościnność czy radość z bycia ze sobą.
To co najtrudniejsze jest często, często najważniejsze. Myślę, że dlatego tak często wybieramy materializm i samotność zamiast miłości.
Nie chcemy dawać siebie, nie dostając nic w zamian. Zapomnieliśmy, że jeden prosty uśmiech może zmienić niejedno ludzkie życie.
Pozwolić odejść to też miłość. Dając wolność tym, których kochamy, pozwalamy im rozwinąć skrzydła. Teraz przyszedł czas na mnie. Uczę się pozwalać odejść. Przyjaciołom, miejscom, sobie samej.
Licząc, że to tak nie na zawsze, że jeszcze dane będzie mi wrócić na „aleję pełną róż”, często obleczoną cierniem, które choć raniące – uczą i pokazują właściwą drogę.
Dominika Kłeczek
Nairobi, Kenia