Spełniam marzenia!
Bo,
marzeniem mojego wychowawcy była praca z trudną młodzieżą. Musiałam złagodzić swoje zbrodnie. Poszłam na wolontariat do ośrodka opiekującego się starszymi ludźmi.
Jakoś tak fajnie się tam chodziło i słuchało i trochę dawało trochę atencji i ktoś czekał i lubił, jak mu się podwieczorek dawało.
Potem podobno dobrze wychodziły zajęcia taneczne dla dzieci i chyba też udawało się prowadzić grupy w kościele. Jedną, drugą, trzecią. Na studiach trochę przygód z bezdomnymi.
Byłam tak okropnie zmęczona, jak i szczęśliwa.
Ale,
zawsze z poczuciem niedosytu.
Przy tym radosnym multitaskingu trzeba było żyć – zdać maturę, studiować, odpowiadać „nie wiem” na pytania „Kiedy będziesz w domu?”, „Kiedy się widzimy?”, „Jak ty znajdujesz czas, żeby się uczyć?”. Nawet należało czasem przyznać racje głosom, które kazały zająć się swoim życiem.
Bo co w tym złego?
Nic.
Doba bywa zbyt słaba na wystarczający szpagat między tym, co trzeba, a tym, do czego mnie ciągnie.
W skrócie – tutaj wszelkie bycie dla kogoś muszę godzić z ogólnie pojętym swoim życiem, tam gdzieś daleko to będzie moje życie.
Mam nadzieję.
Tego bym chciała. Tak mi się dzisiaj wydaje.
Czy dam radę? Nie wiem. Oby.
Będzie super i będzie trudno.
Może wrócę za miesiąc z łezkami w oczach. Módlcie się, żeby nie.
Barbara Brożek