O rolnictwie, wodzie i hodowli zwierząt rozmawiamy z ks. Sergejem, misjonarzem w Sierra Leone.

Jak wygląda rolnictwo w Sierra Leone? Czy mieszkańcy prowadzą duże gospodarstwa rolne czy raczej tylko na własne potrzeby?
Ks. Sergej Goman: Sierra Leone jest 10 razy mniejsza niż Białoruś, a żyje tam prawie tyle samo ludzi, czyli gęstość zaludnienia jest bardzo duża. Ziemia należ do państwa lub do chiefa (red. dowódca wioski lub danego terenu). Niestety znaczna większość ziemi nie należy do ludzi, tylko do kilku prywatnych bogatych osób albo do jakiegoś dowódcy plemienia. Ludzie idą do tej osoby, żeby kupić kawałek ziemi dla swojego użytku. Muszą oni mieć pieniądze, bo ziemia jest droga. Dlatego Ci, co nie mają środków, idą i proszą o kawałek ziemi, na którym będą coś uprawiać. Później muszą podzielić się plonami z właścicielem, z osobą, która tej ziemi użyczyła. Mogą też płacić w ciągu roku za użytkowanie, wtedy nie muszą dzielić się plonami. Bardzo trudno jest kupić ziemię w miastach i przy większych wioskach.

Czy osoby biedne mają jakieś szanse nabyć ziemię na własność? Czy państwo stara się im pomóc?
Ks. Sergej: W Sierra Leone jest takie prawo, że po 7 latach używania ziemi można starać się o własność. Jeśli nikt nie każe im przestać siać i użytkować, to stają się właścicielami. Wtedy budują dom i już zostają tam do końca życia. To oczywiście ma dwie strony, bo pierwotny właściciel nie chce stracić swojej własności. Dlatego sprawy dzierżawy trzeba regulować te sprawy.

Czy salezjanie są właścicielami ziemi, na której prowadzą placówki misyjne? Czy musieliście ją kupować po przyjeździe?
Ks. Sergej: Wcześniej, jak misjonarze przyjeżdżali do jakiegoś miejsce w Sierra Leone, to szli do dowódcy plemienia, gdzie chcieli zacząć swoją misję. Otrzymywali bardzo dużo ziemi bez żadnych opłat lub za dość niskie sumy. Dowódca plemienia i mieszkańcy wiedzieli, że jak salezjanie zaczną dzieło, to zbudują szkołę, przychodnię, kościół i kilka studni. Dlatego osoby decyzyjne, mimo że nie byli chrześcijanami, dawali ziemię. Wiedzieli, że to inwestycja. Ludzie otrzymają pracę, dzieci edukację, ziemia w okolicy stanie się więcej warta. Cała wioska lub miasto będzie się rozwijać. Na przykład 5 lat temu ta ziemia, którą tanio kupiliśmy, teraz warta jest 10 razy tyle. Dlatego, że wcześniej nic tam nie było, teren pustynny, a my zaczęliśmy budować i powstała nawet mała klinika. Ludzie przyjechali za pracą. Co, jeśli mam dużo niezagospodarowanej ziemi? Dajemy ją w dzierżawę ludziom, naszym parafianom.

Co oni sieją i hodują? Salezjanie pomagają im w prowadzeniu tego kawałka ziemi?
Ks. Sergej: Użyczamy ziemi i staramy się im pomóc. Chcemy ich nauczyć większej gospodarności. Mieszkańcy najchętniej sadziliby to, co szybko rośnie i nie wymaga wiele pracy, np. kukurydzę czy orzechy. My uczymy ich sadzenia pomidorów, ogórków, cebuli, marchewki, bo te warzywa można drożej sprzedać. One wymagają codziennej pracy, pielęgnacji, ale w perspektywie czasu są opłacalne. Nasiona są drogie, dlatego pomagamy farmerom je kupić, jeśli zwrócą nam potem pieniądze to dobrze, jeśli nie, to nic się nie stało. Podobnie wygląda z hodowlą zwierząt. Mają tylko kurczaki, takie, które same szukają jedzenia. Chodzą po wiosce i dziobią, są bardzo chude. Nie znoszą jaj. Można je ewentualnie zabić i ugotować zupę, mięsa jest niewiele. Dlatego pokazujemy ludziom, angażujemy ich w hodowlę świń.

W większości krajów afrykańskich są dwie pory, a w Sierra Leone? Czy można sadzić i zbierać plony częściej, bo macie tam sprzyjający klimat?
Ks. Sergej: W Sierra Leone są dwie pory: deszczowa i sucha. Próbujemy to wykorzystać i np. pomidory sadzimy dwa, a nawet trzy razy. Pamiętamy też o tym, że ziemia musi odpocząć. Raz sadzimy pomidory, za pół roku ogórki w tym samym miejscu, żeby nie było ciągle to samo. Najważniejszy jest dostęp do wody. Wtedy można więcej sadzić i zbierać.

A czy macie problem z wodą, a właściwie jej brakiem?
Ks. Sergej: Na szczęście mamy studnie i nasze ziemie są położone bardzo blisko takich bagien. Tam jest teren nizinny, w czasie pory deszczowej zbiera się tam woda, którą możemy potem wykorzystać. Poziom wody dochodzi nawet do pięciu metrów, a pod koniec pory suchej zostaje nawet metr. To dużo, bo przecież cały czas odpompowujemy tę wodę. Korzystają też z niej okoliczni mieszkańcy i ludzie, którzy otrzymali od nas ziemię.

Czy w Sierra Leone macie traktowy i inne maszyny rolnicze? Jak pracuje się na polu: sadzi, nawozi, zbiera?
Ks. Sergej: Niestety Sierra Leone nie jest rozwiniętym krajem. Maszyny są bardzo drogie, ale największym problemem jest brak części do naprawy. Z Hiszpanii otrzymaliśmy dwa traktory, przewieźli je kontenerami. Są one mocne, bardzo się przydają, ale jak coś się popsuje lub coś trzeba wymienić, to trzeba zamawiać z zagranicy. Ostatnio zepsuło nam się koło i zamawialiśmy z Indii. Samo koło było tanie, bo kosztowało 50 dolarów, ale za transport zapłaciliśmy 30 razy tyle, czyli 1 500 dolarów. Na farmie stosujemy naturalne lub ekologiczne nawozy, żeby uniknąć degradacji gleby.

Dzięki Wam pomogliśmy w budowie farmy we Freetown.
Dzięki temu placówka staje się samowystarczalna. Więcej przeczytasz TUTAJ.