Patagonia: dzielnice trudne do życia

Żyją w domach przypominających wiaty owinięte folią. Brakuje im motywacji do zmian, często to ofiary przemocy, która zaostrza się przez nałogi. Wiele dzieci i kobiet potrzebuje wsparcia, które udziela im między innymi s. Władysława Cieśla.

General Roca to miasto położone w północnej części Patagonii. Lata są tam gorące, zimy mroźne, a przez cały rok jest sucho i wietrznie. To młode miasto, założone 1 września 1879, ma kilka uniwersytetów, więc przyjeżdżają tu młodzi ludzie, chcący zdobyć wykształcenie. Przyjeżdżają też ci, którzy szukają pracy lub pomocy. General Roca to miasto kontrastów, z piękną częścią w centrum miasta: deptakami, ścieżkami i zadbanymi uliczkami oraz przedmieściami, gdzie ludzie żyją w ubogich domach, bez prący czy wody. W tym mieście pracują siostry salezjanki. Od roku również misjonarka z Polski – s. Władysława Cieśla.

Dysproporcje widać nie tylko w Genral Roca, ale też w całym kraju: „Kiedyś mówiło się: Argentyna i Patagonia i choć potem to zmieniono się, jest po prostu Argentyna, to widać różnice. Patagonia jest najbiedniejszą częścią kraju”. W ostatnim czasie bardzo dotkliwa jest inflacja, która potęguje ubóstwo materialne. Ludzie nie mają pracy, ale też nie zawsze chcą tę pracę znaleźć. Jest marazm w społeczeństwie. Gospodarka jest w złym stanie, a póki co nie widać zmian. Sytuację komplikują też kwestie polityczne, brakuje jedności i przejrzystości, a różne zagrania i rozgrywki między tymi, co mają jakąś władzę, nie polepszają życia obywateli.

Przedmieścia biedy

We wspominanych przedmieściach mieszkają głównie młodzi ludzie i rodziny. Zaczynając dorosłe życie, mają bardzo trudny start. Dla niektórych to tylko przystanek, chcą zarobić i przenieść się do innego miejsca. Inni mogą tu już pozostać na zawsze. W jakich warunkach mieszkają? „To są slumsy. Domy są zrobione z folii, obite deskami, bo trzeba zabezpieczyć je przed wiatrem. Często bez fundamentu, postawione po prostu na ziemi. Nie są dobrze zabezpieczone. Jak pada deszcz, to dostaje się do środka. Niektóre oczywiście są lepsze”, opowiada s. Władysława, która odwiedza mieszkańców przedmieść. Najgorzej jest zimą. To najtrudniejszy czas roku.

Problemów w tych domach, które przypominają wiatę przykrytą folią, jest wiele. Przemoc – to pierwszy problem. Rodzina przeżywa kryzys, dzieci są głównymi ofiarami, bo nie mają szans na zmianę swojego życia. Dochodzi do znęcania się fizycznego, wykorzystywania seksualnego, zdrad między partnerami, porzucania dzieci. Matki, bo to na nich spoczywa ciężar wychowania, czasami sobie nie radzą i zostawiają dzieci dziadkom. Sama sytuacja kobiet też jest trudna, one same często są ofiarami. Mężczyźni znęcają się nad nimi. W rodzinie panuje wszechobecna przemoc, trudno ją przerwać, bo napędzana jest przez kolejny problem – nałogi. Handel alkoholem i narkotykami rozwija się, a przynosi to tragiczne konsekwencje. Po zmroku lepiej nie chodzić po ulicach, bo dochodzi do kradzieży, napadów i zabójstw.

Część dzieci nie chodzi do szkoły, mimo że jest ona darmowa. Nie mają podstawowego wyposażenia, odpowiedniego ubrania, przez co są źle traktowane przez bogatszych rówieśników. Są spychani na margines, wyzywani lub po prostu omijani. Skutek jest tragiczny, bo kolejne pokolenie nie potrafi dobrze czytać i pisać. Wchodzą w złe schematy, pierwsze uzależniania, jakimi są np. gry na telefonie. Nie mają motywacji do zmian.

Bycie dla ludzi

Siostry salezjanki mają w centrum General Roca dom, prowadzą szkołę i oratorium, pomagają też w duszpasterstwie. Do szkoły, która jest trzypoziomowa, przychodzą dzieci od 3 do 19 lat. Siostra Władysława podkreśla, że dla nich bardzo ważne jest, żeby pomagać ludziom materialnie i duchowo. Dawać motywację młodym i zachęcać do zmian. Jedną z inicjatyw było utworzenie róż różańcowych, aby otoczyć modlitwą dzieci, które często są bardzo zamknięte w sobie i ubogich mieszkańców. Kolejną formą pomocy jest wspieranie potrzebujących oraz odwiedzanie rodzin mieszkających na przedmieściach.

„Przychodzimy na przedmieścia i z szacunkiem odwiedzamy mieszkańców. Pukamy, a właściwie klaszczemy, bo nie ma jak zapukać. Chcemy z każdym, kto tylko też tego chce, porozmawiać. Okazać im zainteresowanie, zapytać o ich problemy i życie. Jeśli w domu są dzieci, to też interesujemy się, czy chodzą do szkoły, czy mają wszystko, żeby móc do niej chodzić”, opowiada misjonarka z Polski. Gdy dowie się, czego potrzebuje dana rodzina, stara się pomóc. Chodzi do urzędów i różnych instytucji. Pyta o konkretne rzeczy, ale ta pomoc nie ogranicza się tylko do tego, bo s. Władysława chce zaktywizować ludzi. „Chcemy pomagać mądrze, trochę ich prowokować, żeby w tym uczestniczyli. Bo bardzo wygonie jest siedzieć w domu i czekać na wsparcie. Dlatego chcemy, żeby oni też się postarali, żeby coś zrobili”.

Potrzebujących jest wielu, ale sytuacja społeczno-gospodarcza nie ułatwia szukania rozwiązań. Salezjanki pracują, aby pomóc tylu osobom, ilu będą w stanie. Więcej o ich działaniach i General Roca przeczytasz w jednym z tegorocznych numerów „Misji Salezjańskich”.