Właśnie minął mi pierwszy miesiąc na boliwijskiej ziemi. Służę swoim czasem w domu dziecka w Tupizie, miasteczku położonym w dolinie między górami w andyjskiej części Boliwii.

W naszym domu z miejsca zostałam przyjęta jako członek rodziny, od pierwszej chwili. W ośrodku jest miejsce dla około 30 dzieci, którymi na stałe opiekują się dwie siostry Służebniczki Dębickie oraz dwie wychowawczynie, którym pomagają dwie studentki. No i my, wolontariuszki misyjne – jestem tu wraz z Edytą, wolontariuszką krakowskiego SWMu.

Aktualnie jest nas trochę mniej, ponieważ od zeszłego tygodnia już 9 dzieci wróciło do swoich domów bądź do swojej dalszej rodziny, część także szykuje się do adopcji w niedalekiej przyszłości. Jednak zanim dobrze zdążyliśmy otrzeć łzy tęsknoty, pod nasze skrzydła trafiła kolejna 5 dzieci, od zupełnych maluchów 4-6 letnich po piętnastolatkę.

Dzieci trafiają do nas z różnych sytuacji rodzinnych, czasem są to maluchy, których rodzice zmarli, czasem są to dzieci opuszczone, pozostawione bez opieki, a także dzieci z rodzin alkoholowych, pozbawione warunków, aby normalnie żyć, prawidłowo się rozwijać. Często są to dzieci z wielkimi zaległościami w nauce i rozwoju, gdyż nie było nikogo, kto mógł je w tym dopilnować.

Mój dzień codziennie obraca się wokół naszego domu i opieki nad dziećmi. Do końca listopada, dopóki trwał rok szkolny, naszym zadaniem było rano dbać, aby dzieci punktualnie dotarły do szkoły i przedszkola oraz bezpiecznie z nich wróciły, a następnie całe popołudnia spędzałyśmy odrabiając lekcje z przydzielonymi nam klasami.

W ciągu tygodnia dzieci nie mają zbytnio czasu na zabawę. Teraz na szczęście mamy wakacje, dzięki czemu dzieci mają szansę pobyć dziećmi i wyszaleć się na boisku, porysować czy po prostu obejrzeć bajkę. Aktualnie moim podstawowym zajęciem jest opieka i zaplanowanie czasu dla mniej więcej 20 naszych maluchów, czyli dzieciaków chodzących do przedszkola i podstawówki. Pomagam także medycznie, gdy któreś z dzieci źle się czuje.

Nasz dom jest jednym z niewielu domów dziecka na tym obszarze i jedynym w okolicy, w którym dzieci mają szansę nie tylko „przeżyć”, ale przeżyć swoje dzieciństwo radośnie, czując się szczęśliwie w towarzystwie nowych braci i sióstr. Siostry na utrzymanie domu dostają od państwa niewielkie dotacje, przede wszystkim na pożywienie. Jednak gdyby nie wsparcie wielu ludzi dobrej woli oraz instytucji misyjnych, życie tutaj nie byłoby takie radosne.

Tupiza jest miastem położonym na trudnym terenie, pomiędzy wysokimi górami, na wysokości 2800 m n.p.m., dzięki czemu dostęp do wody jest bardzo utrudniony, dodatkowo ta, która jest, jest bardzo kiepskiej jakości. My jednak mamy wodę, mamy prąd, mamy jedzenie. Nie wszyscy w Boliwii mogą się cieszyć takimi wygodami. Dzięki pomocy finansowej, siostry także mają szansę wesprzeć nasze wychowanki, które osiągnęły już wiek na wyjście z domu, aby mogły dalej się uczyć na studiach, jak dzieci z normalnych rodzin.

Dzieci uczone są przez siostry szacunku do jedzenia i do wody, aby uwrażliwić ich, że wielu ludzi nie może sobie pozwolić czasem nawet na kupno kawałka chleba. Doświadczamy tu także opieki całej społeczności naszej parafii. Zwłaszcza teraz przed świętami, gdy obdarowują nas nie tylko drobnymi upominkami dla dzieci, czy potrzebnymi rzeczami, ale przede wszystkim swoim czasem, dzięki któremu naprawdę czujemy się jak część większej rodziny.

Dzieci nie są pozostawione same sobie, ale faktycznie mają szansę doświadczyć namiastki rodzinnego ciepła. Święta w tym roku będą inne. Nie tylko dlatego, że gorące. Nie spędzę ich wraz z moją rodziną, będziemy daleko, będziemy rozdzieleni… Ale nie będę tutaj jedyna. Tu każdy spędza je daleko od swoich rodzin. Wszyscy będziemy w tej samej sytuacji. Dzięki temu jeszcze bardziej zjednoczymy się w ich rzeczywistości.

Małgorzata Zadrożna,
Tupiza, Boliwia