Czas mija bardzo szybko… Przez sześć miesięcy zdążyłam poznać wiele nowych osób. Nowe doświadczenia, nowy świat, zupełnie inny… Ale jakże piękny!
Dzielą nas tysiące kilometrów, inna kultura, inny status życia. Ale tam też jest taki sam człowiek, jak my!
Dzieci do oratorium przychodziły często brudne, w porwanych ubraniach i w myślach pojawiało się wtedy pytanie „A gdzie jest ich matka?” Tak łatwo jest nam oceniać. Tak łatwo być piłatem na tym świecie… A matka w tym czasie próbuje znaleźć coś do jedzenia.
Kompletnie inna perspektywa. Wydawałoby się, że inny świat. My, gdzieś tam tysiące kilometrów dalej, nie musimy troszczyć się o takie podstawowe potrzeby. Mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, a i tak nam mało.
Dokąd dąży ten świat? Jak bardzo jesteśmy zagubieni i nie potrafimy dostrzec drugiego człowieka. Zatrzymać się chociaż na chwilę. Podchodzimy do bliźniego bardzo nieufnie, boimy się. Ale tak właściwie czego? Może warto przysiąść na chwilę, spojrzeć w górę i zastanowić się nad tym. Tam, gdzieś hen daleko, na innym kontynencie, ktoś się martwi, żeby mieć cokolwiek do jedzenia, a my w Europie nie doceniamy tego, co mamy.
To, co skradło moje serce w Malawi, to drugi człowiek. Zawsze się zatrzyma i pozdrowi. My już zatraciliśmy ten piękny zwyczaj. Lubimy być anonimowi. W Afryce nie mogłam być anonimowa, bo… przecież jestem biała. Każdy mnie widział… Azungu…
Zostawiłam tam serce. Na początku mojej misji, ktoś mi powiedział, że zastanawia się nad tym, o czym będzie z nimi rozmawiać w niebie. O tym, co z każdym! Boimy się inności, a strach pochodzi od złego.
Najpiękniejsze, co spotkało mnie na misjach, to ludzie. Z każdym można o czymś porozmawiać i każdy chce rozmawiać. I to jest właśnie piękne. Życzę NAM takiej otwartości i zauważenia drugiego człowieka.
Martyna Zaremba,
Lilongwe, Malawi