Niecałe 3 miesiące temu wróciłam z mojego prawie półrocznego wolontariatu misyjnego w Brazylii. Gdybym miała określić jednym słowem moje odczucia po powrocie, to byłaby to “wdzięczność”.
Tak bardzo jestem wdzięczna, że mogłam wyjechać, że zostałam posłana akurat do Brazylii, do księdza Sławka, że poznałam tylu niesamowitych, mimo swojej ciężkiej sytuacji, radosnych ludzi, że mogłam pracować jako nauczyciel i absolutnie się w tym spełniać.
.
Wciąż dziękuję wszystkim osobom, które wspierały mój wyjazd – przede wszystkim rodzicom, rodzeństwu, ale i innym bliskim i przyjaciołom – za dobre słowo, modlitwę, czasem pocieszenie w trudnościach.
.
Wciąż mam w pamięci obraz jak leciałam z powrotem i spoglądałam z góry na migoczące w ciemności światła São Paulo. W tamtym momencie wciąż nie dochodziło do mnie, że to już koniec, że wracam właśnie do mojej ojczyzny, rodziny i “poprzedniego życia”.
Żegnając się z uczniami i przyjaciółmi przekazywałam w ich ręce zeszyt z prośbą o wpis na pamiątkę. Obiecałam sobie, że zacznę je czytać dopiero podczas podróży powrotnej i tak też zrobiłam. Czytając wszystkie te miłe, pełne życzliwości słowa wciąż nie docierało do mnie, że wielu z tych osób, które było mi dane poznać, już więcej w swoim życiu nie spotkam.
.
Obecnie nie ma dnia, abym nie myślała o mojej ukochanej Brazylii, nie wiem, może kiedyś “mi przejdzie”. Czas powrotu był z jednej strony czasem pełnym radości – na lotnisku przywitali mnie rodzice z siostrą, w domu czekała na mnie “mini impreza” powitalna, spotkałam się z utęsknionymi najbliższymi. Z drugiej strony czasem trudnym, bo czekała na mnie sesja, poszukiwanie pracy i przestawienie się do niby starej – ale jakby nowej rzeczywistości.
.
Wielu moich przyjaciół, których spotkałam bo długim czasie niewidzenia się zmieniło się tak, że przecierałam oczy że zdumienia, z niektórymi z nich kontakt po powrocie nie był już tym samym, co przed wylotem. Jest to dziwne uczucie. Mam wrażenie, że dla wielu osób nic się nie zmieniło, że wciąż jest tak samo, ale ty gdzieś w środku odczuwasz, że to co było wcześniej, już nie wróci.
.
Pamiętam też moją pierwszą Mszę św. po powrocie – to również było dziwne doświadczenia. Już nie ma tej wesołej, skocznej, przypominającej czasem disco polo muzyki, podczas liturgii. Nie ma już tych kolorowych ławek czy ścian w kościele, nie ma znajomych twarzy, a całą Mszę bez większego skupienia rozumiesz. Dopiero przebywając jakiś dłuższy czas w innej kulturze dostrzegasz, jak polski Kościół bardzo różni się od innych, jak inni dostrzegają go z zewnątrz. Jak jesteś, wychowujesz się, przebywasz całe życie w pewnych schematach to nie potrafisz na nie spojrzeć z innej perspektywy.
.
Aby dostrzec pewne elementy musisz wyjść poza ten utarty sposób patrzenia. Jednak mimo tych wszystkich różnic to, czego namacalnie na misjach doświadczyłam i co mnie niezwykle dotyka, to piękno powszechności Kościoła. Jestem na drugim końcu świata, z ludźmi którzy wyglądają kompletnie inaczej niż ja, ale i tak wszyscy modlimy się i wierzymy w tę samą Osobę. Niesamowite.
.
Po moim powrocie opowiadałam w kilku szkołach i wspólnotach o moich misjach w Brazylii. Myślę, że części z nich pomogłam poznać bliżej tę zupełnie inną mentalność, podzielić się moim doświadczeniem, opowiedzieć o problemach i wyzwaniach tamtejszej ludności i wzbudzić wdzięczność za najmniejsze, oczywiste dla nas rzeczy.
.
Mimo tego, zawsze mam gdzieś w sobie poczucie, że pomimo moich szczegółowych opowieści, słuchacze nigdy do końca nie zrozumieją tego doświadczenia, dopóki sami, osobiście go nie przeżyją. Słuchanie o misjach, a przeżycie misji – to dwie zupełnie inne bajki. Dlatego też teraz rozumiem, dlaczego przyjaźnie pomiędzy wolontariuszami misyjnym są tak bliskie i silne – bo wiecie “o co chodzi”.
.
Na koniec powtórzę – wdzięczność, wdzięczność i jeszcze raz wdzięczność. Dziękuję Bogu, że wlał w moje serce to powołanie i wszystkim, którzy mi w tym powołaniu wspierali. Z Bogiem!
.
Zosia Gala,
Pracowała w Manicore, w Brazylii







