Opuściłam już Ghanę. Moje miejsce. Miejsce, gdzie przez dwa miesiące pomagałam w szkole dzieciom w nauce. Miejsce, gdzie doświadczyłam prawdziwego Nazaretu. Przecież siostry nie bez powodu nazywają się Nazaretankami. Dom, który stworzyły to oaza pełna miłości i ciepła. Szkoła, którą prowadzą to bezpieczna przystań, szansa na godną przyszłość tych dzieci.
Może to właśnie te maluchy zmienią ten nasz wspólny świat. Są mądre, odważne, silne, otwarte i kreatywne. Dziś wiem, że to ja dostałam od Ghany znacznie więcej, niż sama dałam z siebie. Jakbym miała jednym słowem opisać moje doświadczenie Ghany, na pewno byłaby to „miłość”.
Gdybym poszła dalej, dodałabym, że językiem miłości Ghany mógłby być dotyk. To, że pokocham dzieci wiedziałam od początku. Ale nigdy nie sądziłam, że Ghana będzie miejscem, gdzie pokocham i docenię samą siebie.
Miłość to nie tylko słowa „kocham Cię”. Miłość to także życzliwy uśmiech, poklepanie po ramieniu czy przybicie piątki. Miłość to także pomoc przy codziennych czynnościach, które może nawet nie zostaną zauważone. To oddanie swojego ostatniego ulubionego ciastka, bo ktoś ma akurat na nie ochotę. To także „Siostro pomogę Ci”, „Siostro przyszłyśmy, bo siedziałaś sama i nie chcemy żeby było Ci smutno”, „Siostro będę się za Ciebie modlić”.
Miłość do siebie to dawanie sobie prawa do odczuwania emocji, niezagłuszanie ich, a wsłuchanie się w nie i patrzenie na siebie z czułością. Miłość to także pozwalanie sobie na odpoczynek. Na początku pobytu tutaj myślałam, że nie zasłużyłam na te ogromne pokłady miłości, ciepła, życzliwości.
Dziś, po dwóch miesiącach spędzonych w Ghanie, wiem, że jestem dobrym, empatycznym człowiekiem o czystym sercu. Dziś jestem wdzięczna za moje ciało, które doprowadziło mnie na drugi koniec świata. Za moje nogi, dzięki którym poznawałam Ghanę. Za moje oczy, które widziały tyle uśmiechniętych twarzy oraz pięknych miejsc, stworzonych przez Pana. Za moje uszy, które słuchały głosu dzieci, dźwięków deszczu, czy burzy. Za moje usta, dzięki którym mogłam porozumiewać się z ludźmi. Za moje ręce, na których mogłam nosić dzieci. Za moje dłonie, które przybijały z nimi piątki i głaskały je po twarzach, czy włosach. Za moje włosy, których nigdy nie lubiłam, a tu dostały tyle uwagi i miłości.
Dziś patrząc na to, co wydarzyło się przez te dwa miesiące, nie dowierzam. Nigdy nie spodziewałabym się, że moje życie może tak pięknie się potoczyć. Boże, działasz cuda. Może kiedyś dane mi będzie opowiedzieć moją historię. A może właśnie teraz się ona pisze. Boże, dziękuję Ci za to, że osiem lat temu nie pozwoliłeś mi odejść. Dziękuję, że jesteś tu. Dziękuję, że jestem tu. Boże proszę spraw, by kiedyś moje nogi stanęły jeszcze na ghańskiej ziemi.
Z ogromną wdzięcznością i miłością,
Zofia Rakoczy
Yamfo, Ghana