Niedziela – dzień wolny zdający się przychodzić później niż inne dni. Siadam z książką i daję się jej pochłonąć. Myśli jednak nie mają nigdy do końca wolnego od podopiecznych. Co robią? Szwendają się po targu. Lekcji raczej nie odrabiają i nie zwalając zbyt wiele na nabożeństwo do dnia świętego, można by otwarcie przyznać, że większość nie potrafi przeczytać swojej ślepo posłusznie przepisanej notatki.
Kiedy w trakcie zajęć z czytania podnoszę rękę, by wskazać kogoś do odpowiedzi, część odruchowo odchyla głowę przed oczekiwanym zbyt dynamicznym spotkaniem z nauczycielską dłonią.
Przyłapuję na wypowiadaniu wszystkich wskazanych przeze mnie sylab dziewczynkę, którą po prostu tolerowałam na tych zajęciach. Zazwyczaj głównie bimbała nogami i patrzyła w przestrzeń. Wstyd przyznać – nie zdradzałam się nikomu z wątpliwością w jej szanse dojścia do żadnej biegłości w składaniu liter ze względu na wiek. Stawiam, że ma 12 lat. „Makungu!” wrzeszczę z podziwem imię dziewczynki. Skacze, a na nieśmiałej czarnej buźce pojawia się nieujawniana wcześniej radosna duma.
Nie znają znużenia oczu tekstem.
Nałogowego w niego wsiąknięcia.
Siedzenia w fotelu i wejścia w inny świat daleko poza wioską ani poznania zdania tak trafnego, że po prostu swędzi.
Nie znają stanu posiadania przyjaciół, którzy się do nich nie przytulą, bo aż niemożliwe, że są tylko słowem.
Ani pustki zamknięcia ostatniej strony.
Życzę im tego bardzo. I odzwyczajenia się od codzienności nie podołania wyzwaniom w szkole przez nie umiejętność odszyfrowania kredą postawionych zapisków. I przestania myśleć o sobie jak o kimś mniej zdolnym, kto wcale nie z lenistwa oddaje stery oratorium białej ledwo przybyłej dziewczynie, która nawet ich języka nie zna.
Da się zrobić wiele. Jak tego nie zepsuć? Kiedy odpuścić?
Ilu wyczuło moją niecierpliwość pod swoim adresem przy 10 pomyłce między pojedynczym „a” i „o”? Mea culpa.
Barbara Brożek
Kazembe, Zambia