Przy parafii św. Augustyna, którą opiekują się salezjanie, znajduje się przedszkole i szkoła podstawowa. Do szkoły uczęszcza ponad 500 dzieci i wszystkie ubrane są w żółto-niebieskie mundurki. Chłopcy noszą żółte koszule z niebieską muchą i spodniami, a dziewczęta krawaty oraz spódniczki do kolan. Uważam, że te kolory nie pasują do siebie, ale pomimo to dzieci wyglądają w nich bardzo elegancko. Lekcje trwają od godz. 8 do 16. W zależności od klasy zróżnicowana jest liczba uczniów. Mniej więcej wahała się od 50 do 80 uczniów. Przychodzenie w pełnym mundurku do szkoły wraz z białymi skarpetkami i czarnymi butami jest wymogiem i wchodzi w ocenę dobrego sprawowania. Także włosy, w szczególności dziewcząt, muszą być uczesane. Najbardziej popularną fryzurą są ciasno zaplecione wzdłuż głowy warkoczyki. Innym rygorem jest posługiwanie się wyłącznie językiem angielskim, zarówno wśród nauczycieli jak i dzieci. Języki lokalne, tj. krio czy mende, są surowo zabronione.
Zaproponowałam poprowadzenie lekcji plastyki w tej szkole. Po przygotowaniu kilku propozycji, umówionym spotkaniu i napisaniu kosztorysu potrzebnych materiałów, zaczęłam uczyć. Zajęcia poranne odbywają się dwa razy w tygodniu i trwają dwie godziny. Sprawiają one dzieciom przyjemność, ale także trudności np. trzymanie nożyczek czy równe składanie papieru nie jest dla nich proste. Czy można dziwić się, jeśli tego typu zajęcia są czymś zupełnie nowym? Gdy tylko przekraczam próg klasy, dzieci pozdrawiają mnie hucznym „Dzień dobry” i „Jak się masz ciociu Patrycjo?”. Potem chowają wszystko, co jest zbędne na biurku i czekają na pierwsze rozdanie papieru, nożyczek i ołówków. Wśród propozycji zajęć wybieram takie, które uważam za proste w wykonaniu, a materiały do ich wykonania łatwo dostępne w zakupie. Dlatego większość opiera się na papieroplastyce z różnym sposobem jej wykorzystania. Pierwsze zajęcia zaczynamy jednak od wykonania pomponów z włóczki. Napisałam instrukcję, co robić krok po kroku, a potem w równym tempie razem wykonujemy zadanie. Z uczeniem ich rysowania dziecięcych zwierząt robię tak samo. Wspólnie podążamy za ponumerowanymi etapami. Z zachowaniem równego tempa jest różnie, większość potrzebuje mojego wsparcia. Czasami jednak dzieci wyręczają się moją pomocą, by otrzymać poprawny rysunek. Wtedy odmawiam i proszę ich, aby były bardziej samodzielne. Jedna godzina na wykonanie pracy nie wystarcza, więc przechodzimy szybciej do kolejnego etapu, by wyrobić się w czasie.
Zauważam, że przy trzymaniu ołówka czy kredek, dzieci są bardziej skupione i samodzielne niż przy wycinaniu kółek z papieru. Na szczęście w tym wszystkim pomaga mi nauczyciel, a czasami nawet dwóch. Ich praca przy uspokajaniu klasy jest mi bardzo potrzebna, bo mnie nie chcą słuchać. Przekrzyczeć 70 dzieci nie jest łatwo. Pozytywnym efektem tej naszej wspólnej pracy jest to, że poza szkołą dzieci rysują kredą na kamiennym bruku te zwierzęta, których ich uczę.
Refleksja, która pojawia się w mojej głowie, jest taka: w jakim stopniu jest to pożyteczne dla nich i przydatne do wykorzystania w życiu? Podczas zajęć wielokrotnie podkreślam dzieciom, aby szanować dane im przybory, bez potrzeby nie marnować, a po zakończonej pracy zwrócić. Czy zatem ten kilkutygodniowy cykl zajęć jest na tyle owocny, by dać im to do zrozumienia i będą o tym pamiętać np. w domu? Czy nie jest przypadkiem tak, że dzieci widzą wyłącznie materialne korzyści, które kończyły się przyklaskiwaniem mi za ich przyniesienie? Czy z mojej postawy i przykładu mogą coś wyciągnąć?
Mam nadzieję, że w części tak, chociaż stuprocentowej odpowiedzi nigdy nie uzyskam. Nowy sposób zajęć, ciekawość poznania i wymiana międzykulturowa zmotywuje ich, chociażby do przychodzenia do szkoły i samodzielnego wymagania od siebie rozwijania talentów. Myślę, że wśród moich uczniów znaleźli się tacy, którzy odkryli talent i będą kontynuować naukę rysunku, bo jednak wielu z nich pochwaliłam za pracę. W kontekście tych zajęć pojawia się we mnie pytanie: A co po moim wyjeździe? Wierzę, że nauczyciele, którzy wzięli udział w plastyce, skłonią się ku temu, by wykorzystać niezużyte materiały i powtórzą w przyszłości z dziećmi to, co robiliśmy.
Patrycja Dyda
Freetown, Sierra Leone