Droga Krzyżowa w Wielki Piątek

Tego ranka o godzinie 9.00 w kościele parafialnym w Lusace, w Zambii zaplanowano inscenizację Męki Pańskiej. Udział w niej wzięło kilka dziewczyn z City of Hope – domu dla dziewcząt w którym pracujemy. O tej samej godzinie u franciszkanów odbywała się Droga Krzyżowa. Trudny wybór. Razem z Kasią wybrałyśmy Drogę Krzyżową. Bracia franciszkanie, studenci tamtejszego uniwersytetu odgrywali, bardzo wiernie, poszczególne stacje.

Wszyscy wczuli się w swoje role. A najbardziej dwóch. Strażnicy. Stroje przypominały te z owej epoki. Ich części połączyli zszywaczem do papieru. Uzbroili się w bicze uplecione z czarnego worka na śmieci. Aktorzy znali swe kwestie na pamięć. Niemal żywcem wyjęte z Pisma Świętego. Pana Jezusa policzkowali. Popychali i szarpali. A z Ogrójca dobiegał głośny jęk Jezusa. Przepełniony lękiem i cierpieniem. W odpowiednim momencie zapiał kogut.

Drogę zaczęliśmy w kościele. Prowadziła nas wokół całego terenu placówki franciszkanów. Między polami kukurydzy, obok bananowców i drzew mango. Pan Jezus niósł swój krzyż. Strażnicy szli obok Niego. Nie szczędzili mu batów. Urągali. Wyzywali. Za nimi szedł tłum. Ojcowie, bracia, siostry, nawet płaczące kobiety z Galilei i Maryja. Role kobiece odgrywało dziewięć dziewczyn z City of Hope. Podążaliśmy za Jezusem. Szłam wśród tłumu. Słyszałam co się dzieje na początku. Słyszałam uderzenia bicza. Jak jeden strażnik zachęca drugiego do mocniejszych razów. Słyszałam każdy bolesny jęk Jezusa.

A w sercu rozważałam jak o wiele bardziej Chrystus cierpiał podczas swojej prawdziwej Drogi na Golgotę. Słysząc kolejny gwizd bicza i następujący po nim jęk, myślałam tylko o tym, że to dla mnie. To dla mnie Pan tak cierpiał. Za moje grzechy. Pierwsze uderzenie było za każde moje kłamstwo. Drugi upadek pod krzyżem za moje kłótnie z rodzicami. Gwóźdź wbity w lewą dłoń za obmawianie moich koleżanek. Cierń, który wbijał się w głowę to za niedzielne msze święte, które opuściłam. Szłam. Słuchałam uważnie. Obserwowałam. I gorąco, gorąco dziękowałam Panu, za to, że zgodził się tak dla mnie cierpieć.

Co jakiś czas łza opuszczała moje oko. Prawie zaszlochałam słysząc rzewny płacz i wołanie Matki Bożej. Krzyczała „Mój synu! Mój synu!” Próbowała podejść do Niego i Go przytulić. Bezlitośni strażnicy nie pozwolili jej na to. Odepchnęli ją. Naśmiewali się z jej bólu. Jezus słaniał się na nogach. W pewnym momencie, po kilku mocnych uderzeniach, jeden ze strażników otarł ręką pot z czoła i powiedział: jestem już zmęczony od zadawania tych razów. Pomyślałam. Ty jesteś zmęczony? Od bicia? Ty głupcze! Przecież to Jezus miał prawo tak powiedzieć, a nie ty, jego dręczyciel.

W końcu dotarliśmy na miejsce ukrzyżowania. Zdarli szaty z ciała Jezusa. Przywiązali go do krzyża. W dłonie, a dokładnie między palce wbili dwa dziesięciocentymetrowe gwoździe. Postawili krzyż między dwoma złoczyńcami. Gdy padło słowo „Pragnę” zamiast gąbki z octem nabitej na włócznie podano starego mopa. Aktorzy odegrali scenę po scenie, dokładnie jak w Ewangelii. Bardzo poruszyła mnie scena, kiedy Matce podali ciało Jej martwego syna. Wtedy znowu siłą powstrzymywałam łzy. Po złożeniu ciała do grobu i końcowej modlitwie odszukałam w tłumie Kasię. Spojrzałyśmy na siebie i stwierdziłyśmy: wow. Tak. Wow dla tego przedstawienia. Wow dla braci, którzy w nim grali. Coś niesamowitego. Pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w takiej Drodze Krzyżowej. Ale jeszcze większe wow dla Pana Jezusa. Za to że On przeszedł jeszcze gorszą drogę. Nie odgrywaną. Prawdziwą Drogę Krzyżową. I zrobił to wszystko dla nas!

Radość ze Zmartwychwstania

W Wielką Sobotę Wigilia Paschalna zaczęła się o godzinie 19.00. Przeczytano wszystkie osiem czytań. Niektóre w języku nyanja. Większość po angielsku. Żeby nie uronić ani słowa, wzięłyśmy książeczkę z Liturgią Dnia po polsku. W kościele kompletne ciemności. Aby przeczytać Słowa Boże, przyświecałyśmy sobie aparatem fotograficznym.

Nagle po siódmym czytaniu tłum w kościele zwariował. Zapalono świeczki. Wszyscy wstali ze swoich miejsc. Chór śpiewał radosną pieśń w nyanja. Prawdopodobnie „Chwała na wysokości Bogu”. Wszyscy tańczyli. Klaskali w dłonie. Inni grali na bębnach. Ministranci z całych sił dzwonili dzwonkami. Panie z akcji katolickich, przy świetle świeczek wiernych, przystrajały prezbiterium. Położyły biały obrus na ołtarz i na ambonę. Przyniosły piękne stroiki i bukiety białych róż.

Kilku młodych mężczyzn weszło na wysoką drabinę, aby odkryć prawie dwumetrowy krzyż. A obok niego przyczepili plakaty z tegorocznym hasłem Wielkanocnym i Jezusem Miłosiernym. Wszyscy uwijali się jak w ukropie. A proboszcz nadzorował. Tylko co jakiś czas kazał chórowi śpiewać nową pieśń. W końcu rozbłysło światło. Powszechnie panująca radość wybuchła ze zdwojoną mocą. Świętowaliśmy dzień Zmartwychwstania Zbawiciela.

Po odczytaniu Ewangelii i długim kazaniu, pięć osób przyjęło Sakrament Chrztu. Ksiądz nie szczędził wody polewając im głowy. A wiernych znów klaskali i wydawali okrzyki radości. Cieszyliśmy się, że przyjęliśmy nowych członków do grona Dzieci Bożych.

Uroczystość zakończyła się około godziny 24.00. Trwała pięć godzin. Byłam zmęczona. Marzyłam, aby jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Do domu pojechałyśmy autobusem. Jechały z nami prawie wszystkie dziewczyny z City of Hope. Po odmówieniu krótkiej modlitwy za bezpieczną podróż (chociaż trwała tylko około 10 min) śpiewały radosne piosenki o Zmartwychwstałym Panie. Wszyscy w autobusie przyłączyli się do nich. A ci co nie umieli śpiewać lub nie znali tekstu klaskali w dłonie. Radosne śpiewy nie ustały nawet po dotarciu na miejsce. Dziewczyny zamiast pójść spać na cały głos wyśpiewywały cześć Panu. I chociaż trwało to do godz. 01.00, dzisiaj nikt nie zaspał na poranną mszę świętą.

Potem wspólnie zjedliśmy świąteczny obiad. Po deserze wszystkie dziewczyny, siostry, matki, wolontariuszki i zaproszeni goście wstali ze swoich miejsc i zaczęli tańczyć, klaskać i śpiewać. A mi uśmiech nie schodził z twarzy. Jestem wdzięczna dziewczynom za tę noc i ten dzień. Codziennie uczą mnie czegoś nowego. Dziś nauczyły mnie jak prawdziwe obchodzić te najwspanialsze święta. Nie jedząc i oglądając telewizję. Tylko radując się ze Zmartwychwstania i dziękując za ten dar.

Nie zapominajmy, o co w tym dniu chodzi. Nie świętujmy dla samego świętowania. Świętujmy bo Chrystus umarł za nasze grzechy i Zmartwychwstał, aby i nam dać życie wieczne.

Katarzyna Zięciak
Pracowała na misji w Zambii