Grudzień to już trzeci miesiąc naszej misji. Najpiękniejszy miesiąc, bo taki świąteczny.

Już od dawna miasto jest ozdobione światełkami, słyszę kolędy w tle. W radiu słynna piosenka Last Christmas leci na każdej stacji od połowy listopada. Zabieganie, bo prezenty trzeba kupić, okna umyć i czyste firanki powiesić. Totalne szaleństwo.

I gdzie w tym wszystkim znaleźć czas na przygotowanie siebie na przyjście Pana Jezusa?

Trzeba wyjść na „pustynię”. Czasem jest to trudne. Mnie Pan Jezus posłał do Kapczagaj. Tu się trochę czuję jak na pustyni. Podarował mi taki inny Adwent. W swojej zwyczajności niezwykły.

Adwent to wspólne malowanie lampionów. Adwent to wieczorne roraty z dziećmi. Adwent to chęć zmiany siebie. Adwent to taki czas pokoju w sercu, jaki poczułam już w pierwszych dniach tego wyjątkowego czasu wyczekiwania. Przyszedł niepostrzeżenie poprzez modlitwę, także ledwie go zauważyłam. Pokój w sercu. Tak jak Pan Jezus przychodzi w ciszy, bo ten czas jest od Niego. Czuwać to być tutaj i dać radość oraz troskę dzieciom, które są obok mnie. Podarować trochę miłości, której tak bardzo tutaj brakuje.

Adwent to światło, które rozjaśnia każdą drogę. Adwent to radość z obecności drugiego człowieka obok i dbanie o relację. Gdybym sama miała chodzić o północy po piwnicy i szukać stoliczka, drabiny, świec do dekoracji adwentowej w kościele, to nie byłoby tak śmiesznie. Jedyne co bym mogła w tym zagraconym, kapszagajskim podwale to nabić sobie guza.

Adwent to radość ze wspólnego robienia lampionów na roraty. Wieczorne Msze św. roratnie, rozświetlone własnoręcznie zrobionymi lampionami. Razem ubieramy choinkę i śpiewam im kolędy po polsku. Śmieją się i próbują śpiewać razem ze mną. Dbamy o siebie nawzajem. Ja im naleje zupę na kolację, a oni zrobią mi herbatę. W koszyczku na stole leżą ostatnie dwa ciastka i pytają, czy chcę je zjeść. Czasami próbują wejść mi na głowę. Jak tu nie spróbować? Może ciocia Ania pozwoli na wszystko, przekonajmy się. Ja w takiej sytuacji przekonuje się, że najważniejsza jest rozmowa. Prosta, spokojna i z uśmiechem. Składniki na sukces, który nie przychodzi od razu, ale ze szczyptą cierpliwości już tak, bo każdy z nich jest wyjątkowy. I zasługuje na troskę i bezpieczeństwo. Widzę w nich Maleńkiego Jezusa. Na nich w domu też bardzo często nikt nie czeka. Nikt nie odbiera telefonu ani nie dzwoni, by zapytać, jak ma się mój syn. Często nie wiadomo co się dzieje i gdzie są ich rodzice. Tu w domu dziecka, gdzie nasze drogi połączyły się, daję im trochę radości, uśmiechu i miłości. Mówię im, że dla Pana Boga są najważniejsi.

Adwent zwyczajny, niezwykły, radosny, spokojny, zatroskany. Wyjątkowy ten grudzień i śnieżnobiały.

Jak to zleciało? Nie wiem. Czas tu ostatnio bardzo przyspieszył. Grudzień to też czas rodzinnych świąt Bożego Narodzenia i też czas małej tęsknoty za najbliższymi. A z drugiej strony cieszę się, że ta Misja jeszcze trwa i nie skończy się z końcem adwentu i starego roku. Czuję się tu jak u siebie, tak naturalnie. Lubię wychodzić do moich chłopaków wcześnie rano, jak jeszcze jest ciemno i mgliście. Prowadzi mnie wtedy światło, które rozświetla drogę.

Życzę Wam tego Pokoju i Światła w sercu.

Anna Sawczuk
Kapshagay, Kazachstan