Cały czas prowadzimy akcję humanitarną. Przede wszystkim segregujemy i dostarczamy żywność. Dzielimy ją pomiędzy osoby potrzebujące, przekazujemy wojsku i osobom z obrony terytorialnej. Mamy taki magazyn, który właściwie jest cały czas czynny. Współpracujemy z lokalnym Caritasem i ze szpitalami, którym przekazujemy środki medyczne, z różnymi wolontariatami i grupami, które przywożą żywność. Teraz był czas świąt Wielkanocnych dla grekokatolików i prawosławnych, więc potrzebna była większa pomoc.
Obecnie jesteśmy też na etapie przygotowania dużych kontenerowych kuchni, które dostaliśmy z Włoch. Razem z żywnością chcemy przetransportować je do czterech miejsc na Ukrainie tam, gdzie będzie potrzeba i możliwość gotowania oraz wydawania posiłków. Z Polski przyjedzie dwóch kucharzy, którzy będą pracować przez jakiś czas jako wolontariusze.

Obecnie nasza salezjańska szkoła w Żytomierzu prowadzona jest online. Uczniowie, którzy wyjechali, w większości są gdzieś w Polsce. Próbujemy mieć cały czas z nimi kontakt, żeby nie mieli zaległości. Część dzieci pozostała, ale tylko jedna klasa przychodzi do szkoły i chce uczyć się stacjonarnie. Pracują wszyscy nauczyciele poza jedną panią, która wyjechała do Polski i znalazła tam pracę. Nauczyciele mogą pracować w miarę normalnie dzięki wsparciu, jakie otrzymujemy. Oprócz tego działa też oratorium, do którego popołudniami przychodzą dzieci na zajęcia. Szczególnie te dzieci, które uczą się online, mają większą chęć, żeby normalnie się spotkać. Na pewno dzieci przeżywają ogromny stres i u wielu z nich pojawia się trauma. Te, które uciekły, te, które siedziały w schronach, gdy było więcej bombardowań, te, których ojcowie lub dziadkowie poszli na wojnę, martwią się najbardziej.

Działamy obecnie w trudnej rzeczywistości, ale patrzymy też w przyszłość. Jeszcze przed wojną zaplanowaliśmy pielgrzymkę do szkół salezjańskich w Polsce i do ks. Bosco na Colle Don Bosco. Ma ona odbyć się w czerwcu i nie rezygnujemy z niej. Wyjechać z nami mogą nauczycielki, bo mężczyźni muszą zostać w kraju. Mamy więc w 80% kadrę żeńską. Chcemy podczas pielgrzymki pokazać im, gdzie ks. Bosko żył, gdzie się uczył i pracował, gdzie znajdowało się pierwsze oratorium. Po drodze nauczycielki zobaczą, jak funkcjonują szkoły salezjańskie w Polsce i we Włoszech.
Latem przygotowujemy półkolonie w Żytomierzu. Organizowane one były już wcześniej. Brało w nich udział ponad 160 dzieci. To dzieci z naszej szkoły, oratorium i okolicznych osiedli. Chcemy przeprowadzić dwie dwutygodniowe półkolonie, co zaplanowaliśmy na cały lipiec.
Oprócz tego mamy w planach budowę nowej szkoły. W ostatnim czasie udało się nam zbudować płot. Ta szkoła ma być większa, bo dla 600 uczniów. Zrobiliśmy plany konstrukcyjne i na kapitule inspektorialnej rozmawiamy również o przyszłości nowej szkoły.

Żytomierz na początku wojny był mocno atakowany. Teraz wojska przeniosły się w kierunku Donbasu, Charkowa, Mariupola i dalej, więc w tym momencie nie ma realnego zagrożenia, że będę próbowały zdobywać nasze miasto. Próbujemy cały czas funkcjonować w takiej rzeczywistości, jaka jest. Nie możemy dać się zamknąć i nic nie robić. Trzeba liczyć się z tym, że sytuacja się zmieni. Organizujemy więc spotkania dla dzieci i młodzieży. Wszystko robimy tak, aby było bezpiecznie.
Z miasta uciekło sporo jego mieszkańców. Początek wojny był tak intensywny, że ludzie przestraszyli się i wyjechali, szczególnie matki z dziećmi. Dużo ojców poszło do wojska, do obrony terytorialnej czy innych służ.
Żytomierz nie jest miastem całkowicie zburzonym. Trochę osób wraca, więc w ostatnich dniach ludzie przemieszczają się również w kierunku Ukrainy. Niestety, spodziewamy się jednak jeszcze większej migracji, bo sytuacja na wschodzie Ukrainy, zwłaszcza w rejonie Donbasu, jest zła. Ludzie zaczną uciekać, bo nie będą chcieli ryzykować życiem. Niektórzy już wyjeżdżają i przemieszczają się w kierunku granicy z Polską, niektórzy zostają w kraju. Ukraińcy dużo wcześniej mówili, że jeśli wojska rosyjskie otoczą jakieś miasto, to będzie problem z korytarzami humanitarnymi. Tak, jak jest to w Mariupolu.
Zaczęły się działania wojenne na wschodzie. Mówią, że wojna o Donbas będzie wojną stulecia, że będzie to ciężka walka, gdyż zgromadzono dużo sił zbrojnych. Wygląda to podobnie jak walka o Leningrad podczas II wojny światowej.

Jak zaczęła się wojna u nas? Byliśmy zaskoczeni. Nie mamy telewizora, a z internetu rano nie korzystamy. Z ks. Michałem Wocialem byliśmy na Mszy św., potem mieliśmy rozmyślanie i poszliśmy do szkoły na apel. Była już godzina 8.00, a my czekaliśmy i czekaliśmy, jednak nikt nie przychodził, a o tej porze powinny już być dzieci. Dopiero przyszedł ktoś z nauczycieli i powiedział, że zaczęła się wojna. Byliśmy zaskoczeni, bo nie spodziewaliśmy się tego. Zaczęliśmy przygotowywać schron pod szkołą. Ludzie zostali powołani do wojska, nasi nauczyciele też. Nauczyciel wychowania fizycznego, były wojskowy, już na drugi dzień był w wojsku i został wysłany na front. Tak to się zaczęło. My mieliśmy tego dnia dzień skupienia, więc wszyscy salezjanie zjechali się do Korostyszewa, 30 km od Żytomierza. Od razu było też spotkanie online z inspektorem, który powiedział, że jeśli ktoś chce, to może wyjechać z Ukrainy. Wszyscy zostali. Dwa dni po rozpoczęciu wojny przewoziłem ludzi z Ukrainy do Polski. Stałem 40 godzin na granicy ukraińsko-polskiej. Wszystko skończyło się dobrze i szczęśliwie dotarliśmy do naszego kraju. W kilku parafiach w Polsce miałem niedziele misyjne, poświęcone przede wszystkim Ukrainie, gdzie od wielu lat pracują salezjanie. Ks. Michał Wocial został w Żytomierzu, gdzie razem z rodzinami i sąsiadami chronił się w schronie, kiedy było najbardziej niebezpiecznie.

ks. Andrzej Policht
Żytomierz, Ukraina