Formacja przed wyjazdem na wolontariat misyjny trwa od września do maja. To jedno spotkanie weekendowe w miesiącu, na które zjeżdżają się kandydaci z różnych części Polski. Ze względu na pandemię i obostrzenia, formacja  w tym roku ograniczała się tylko do kilkugodzinnego spotkania w rygorystycznym reżimie sanitarnym.

Na pierwszą formację przyjechałam 5 lat temu, potem przez kolejne lata ją kontynuowałam. Każda była dla mnie niepowtarzalna, która wnosiła nową mądrość. Aktywne towarzystwo cechowało formację z lat ubiegłych, niestety z wyjątkiem tegorocznej.

W planie spotkań przedpandemicznych spędzaliśmy czas na modlitwach w kaplicy, prezentacjach z misjonarzami, rozmowach w kawiarence i śpiewach w „akwarium” oraz na grach planszowych lub zabawach na powietrzu przed Ośrodkiem. W każdym momencie poznawaliśmy siebie bliżej, co potrafiło zaowocować długotrwałą przyjaźnią, a niekiedy sympatią. Czas wykorzystywaliśmy w sposób dowolny, ale pilnując się określonego planu. Swoboda i wolność podczas przebywania w towarzystwie drugiej osoby zapadła mi głęboko w pamięć. Kontakt nawiązywaliśmy z dużą łatwością i otwartością, dzięki czemu każdy następny przyjazd do Ośrodka stawał się coraz bardziej wyczekiwanym. Miałam wrażenie, że każdy spędzony czas razem wywoływał u nas ogrom radości, a przy tym hałasu, choć nikomu to zbytnio nie przeszkadzało.

Wspomnienie Ośrodka wypełnionego gwarną mową wolontariuszy buszujących na schodach i w kawiarence przy herbacie, wzbudza we mnie za każdym razem tę samą tęsknotę. Każdy znajdował miejsce dla siebie, a jeśli nie miejsce to przynajmniej dyżur, którego wzorcowo powinien się podjąć. Domowe obowiązki w grupie również uczyły nas przykładnego życia chrześcijańskiego w codziennej relacji z drugim człowiekiem. Jedni łapali za miotły, drudzy za mopy, a inni ustawiali się w kolejce za odkurzaczem, który był tylko jeden. Nie dało się ukryć, że już po kilku zjazdach Ośrodek stawał się dla nas domem wypełnionym wzajemną dobrocią i miłością, do którego chętnie wracaliśmy.

Rywalizację podczas zabaw, które przygotowywaliśmy pod kątem wyjazdu, też dobrze pamiętam. Wywoływała w nas tyle emocji, ile można sobie wyobrazić, uczestnicząc w niejednych ważnych zawodach w dzieciństwie. U boku tych wszystkich aktywności pamiętaliśmy także o ciszy i refleksji nad przeżytym dniem. Sobotnia adoracja Najświętszego Sakramentu, odbywająca się przy zgaszonym świetle, zwieńczała nasz weekend. Na koniec było jeszcze oczywiście słówko na dobranoc. Podczas tych wieczorów wśród wolontariuszy zapadały życiowe decyzje tj. pójście do zakonu czy rezygnacja z wyjazdu misyjnego. Wspólne czytanie listów od wolontariuszy dzielących się doświadczeniem z odbywanej misji, pomagały nam w odczytywaniu Bożych planów wobec nas.

Pandemia, choć pokrzyżowała nam plany tegorocznej formacji, nie wpłynęła na nasze optymistyczne podejścia do sytuacji. Mierzyliśmy siły na zamiary i na odwrót, tylko że w rygorze sanitarnym. To fakt, warunki pandemiczne ograniczały nas ruchowo i technicznie. Stałymi punktami formacji była tylko konferencja, parafialna Msza święta, dzielony na grupy obiad i prezentacja (czasami bez obrazu, w zależności od tego, czy był sprzęt). Przez większość spotkania musieliśmy siedzieć i mieć założoną maseczkę. Czułam się momentami jak na uczelni, jak na jakimś wykładzie. Różnicą był żart rzucony na głos, ale z tym musiałam uważać, bo mógł zostać odebrany jako strata czasu. Reszta bez możliwości podejmowania wspólnej inicjatywy wobec formy spędzanego czasu, bez wspólnego sprzątania domu, bez integracji na powietrzu, bez adoracji w zaciemnionej kaplicy, i w ogóle większość wiązała się ze słowem „bez”. Plan trwał od godz. 10 do 15 ze znacznymi ograniczeniami z każdej strony, więc w namiastce mógł nas przygotować do misji. Z drugiej strony i za te krótkie 5 godzin byłam wdzięczna. Oprócz trudności, że było mało czasu, problemem w poznawaniu siebie i pamiętaniu swoich imion były maseczki. Mogłoby się wydawać, że błaha sprawa, a jednak bardzo uprzykrzająca. Ale przez to przy liście obecności należało na bardzo krótką chwilę zdjąć maseczkę i pokazać całą twarz do publiczności i powiedzieć słowo „JESTEM”.

Ze względu na dystans społeczny, możliwość organizowania gier zespołowych była niemożliwa. Przed oczami stawał mi obraz z ubiegłych lat formacji, kiedy np. podczas zabaw napełnialiśmy gąbką butelki z wodą, a ta wylewała się pomiędzy palcami uczestników, gdy oni biegli. Na tegorocznej formacji brakowało mi najbardziej integracji, dlatego doceniłam jeszcze bardziej minione lata. Przywoływałam w myślach także huk w kawiarence rozbijających się drewnianych kosteczek gry Jenga, którego zawalenie często poprzedzało rozczarowanie graczy. Marzyłam o wielu innych takich momentach, aby zrealizowały się na trwającej formacji, choć wiedziałam, że to niemożliwe.

Tak jak wspomniałam na początku, każda formacja była dla mnie wyjątkowa. Umożliwiała mi za każdym razem poznać wartościowe nastawienie do różnych sytuacji czy problemów. Ta również, choć była jedną z najtrudniejszych. Odczuwałam brak i niedostatek w planie formacji z powodu ograniczeń. Z przykrością wracałam do domu z tych spotkań, a z każdym kolejnym zbliżającym się terminem spotkania budziła się we mnie nadzieja, że może odbędzie  się  w Ośrodku. Przygotowania misyjne w czasie pandemii skłoniły mnie do tego, by kreatywnie szukać nowych sposobów i możliwości w realizacji swoich marzeń i planów.

Patrycja Dyda